Komórka - Stephen King


Do tej powieści Kinga podchodziłem niepewnie. Nie dość, ze  w ostatnich latach jego twórczość nie była najlepsza, to jeszcze temat "Komórki" od razu zniechęcał. Zabójczy telefon, choć przerobili to już Japończycy, mógł być ciekawy, ale Zombie? No proszę... Już Romero (wspomniany zresztą w dedykacji tej powieści) wypalił się w  tym temacie w latach 70 po zaledwie 2 filmach, więc czy to mogło się udać?


No właśnie. A jednak King zdołał zrobić z tego pomysłu powieść, którą czyta się lekko i przyjemnie i nawet z pewnymi emocjami. Akcja pędzi, brak jest dłużyzn, a i kilka zaskoczeń też się znalazło (szczególnie pewien wątek z Alice w połowie książki). Niestety to wszystko już było. Apokalipsa, tajemnicze sny i wielki exodus King jakby żywcem wyjął z "Bastionu" a wątek z Alice, o którym wspomniałem, przypomina pewien zwrot akcji  z "Worka kości" (tam bardzo udany , tu powtórkowy, ale nadal emocjonujący). Do tego wiele pomysłów (lewitujący Zombie-telepaci, czy pewne nawiązania do "Matrixa") jest zupełnie nietrafionych. A poza tym książce brak też jest pretensji do czegoś większego, a to też nie jest in plus. Zakończenie Królowi również niezbyt się udało.


Tak więc "Komórka" to kolejna powieść, po którą sięgnąć powinni raczej tylko fani autora (ewentualnie horrorów o Zombie) i tylko oni. A gdy już się w nią wczytają, uśmiechną się, gdy King puści do nich oko nawiązując do "Mrocznej Wieży". Ja się uśmiechnąłem.

Komentarze