Pajączek na rowerze - Ewa Nowak


PAJĄCZEK, ROWER, KŁOPOTY I… MIŁOŚĆ


Ola nie cierpi szkoły. Najchętniej zapomniałaby o jej istnieniu, wymazała z pamięci i dalej jeździła sobie na rowerze. Nienawidzi także pająków, a jak się szybko okazuje, na tej liście niechęci znajduje się także Łukasz, nowo poznany chłopak, który ma z nią chodzić do klasy.

Łukasz natomiast to jej przeciwieństwo; cichy, spokojny, świetny uczeń, fan pajęczaków i nieszczególny pasjonat jazdy rowerowej – wszystko przez fakt, że jednośladem jeździć nie potrafi. Zmuszeni do wspólnego przebywania, szczerze i jednomyślnie się nie znoszą. Miłość pojawia się sama, równie niespodziewanie jak wiele innych spraw. Ale czy ma szansę wytrwać?


Literatura dziecięca i młodzieżowa temat miłości porusza dość często, rzadziej jednak czyni z niego wątek przewodni. Dlaczego, trudno jest orzec. Na szczęście są takie powieści, jak „Pajączek…”, które nie tylko zapełniają tę lukę, ale robią to w sposób brawurowy i iście rewelacyjny.


Dwójka głównych bohaterów „Pajączka…” urzeka już od samego początku. Uroczo różni, uroczo nieporadni… Śmieszą, dostarczają wzruszeń, angażują emocje czytelnika. Nie są postaciami papierowymi, naprawdę czuć, że żyją i nie trudno jest uwierzyć w ich istnienie. Obrazu tego dopełnia multum życiowych kłopotów, które ich dotykają. Problemy z rodzicami, kwestie rozpadu rodziny, konflikty międzypokoleniowe, brak zrozumienia. Na tym tle powoli rodzi się miłość dwojga dzieci, prawie nastolatków, którzy w swej skrajnej różności są przecież tak bardzo do siebie podobni.


Styl Ewy Nowak to styl lekki i przyjemny, ale bynajmniej nie pusty. Autorka dostała w 2009 roku nagrodę głównej polskiej sekcji IBBY, jednego z najważniejszych wyróżnień dla literatury dziecięcej, i każdy, kto zapozna się z jej twórczością, zrozumie dlaczego. Jej pisarstwo przykuwa bowiem uwagę  niezależnie od wieku czytelnika, a powieść „Pajączek…” - swoją drogą mój pierwszy kontakt z dziełami pani Ewy, ale na pewno nie ostatni - śmiało można postawić obok takich klasyków, jak „Most do Terabithii” czy najlepszych powieści Edmunda Niziurskiego. Do tego książka przekazuje wiele mądrości i prawd, unikając zarazem nachalnego dydaktyzmu i łopatologicznej prostoty. Jak tego dokonuje? Najlepszym z możliwych sposobów – emocjami. Tych bowiem jest tutaj mnóstwo, a absolutnie rewelacyjny finał sprawia nagle, że bardzo dobra dotychczas powieść staje się dziełem wielkim, zapadającym w pamięć i – co najważniejsze – w serce.


Znakomite jest także wydanie, uzupełnione o sporą ilość naprawdę trafionych ilustracji, które ładnie wygląda na półce i które z przyjemnością (także pod względem technicznym – czcionka, papier, etc.) się czyta.


Konkluzja tej recenzji będzie więc prosta i oczywista – polecam „Pajączka…” Waszej uwadze i to bardzo. Młodym czytelnikom, bo naprawdę warto, bo mogą się czegoś nauczyć, dowiedzieć, zrozumieć, poczuć (tym samym zwracam się też do rodziców, którzy chcieliby dać swej pociesze coś wartościowego, ale nie wiedzą co – chyba nie muszę dodawać nic więcej?), ale także starszym. Wszystkim, którzy cenią emocje i szczerość. Dla mnie była to piękna przygoda, ale także i piękny powrót do dzieciństwa, przypominający rzeczy, przeze mnie już zapomniane.

Komentarze