Gigantyczna broda, która była złem - Stephen Collins

CZŁOWIEK LUBI TO, CO JUŻ ZNA


Wyspa Tutaj to miejsce idealne. Utopia, w której nie ma miejsca na nic, co nie pasowałoby do ogólnie przyjętego schematu. Wszystko musi być schludne, doskonałe, idealne… takie same. Taki jest także Dave. Łysy mężczyzna z jednym tylko włoskiem pod nosem. Zrostu zresztą na Tutaj nie posiada nikt. Dave nie wyróżnia się niczym, pracuje w firmie nie widząc nawet czym ta się zajmuje, ciągle rysuje widok z okna na ulice, ciągle słucha jednej piosenki. Zmiana nadchodzi wraz z brodą. Zarost pojawia się nagle i niespodziewanie i nic nie da się z nim zrobić. Dave zmuszony zostaje zaakceptować tą przemianę, ale nie ludzie. Ich zburzony spokój wywołuje negatywne emocje, protesty, próby zniszczenia brody… ale wraz z tym wszystkim zjawia się coś jeszcze… Nadzieja?


Jak to jest, że choć to Amerykanie (tudzież Japończycy, choć manga jest jednak dość specyficznym rodzajem graficznych opowieści) przodują w ilości wydawanych komiksów, to właśnie Brytyjczycy pokazują jak robić naprawdę wielkie opowieści? Odpowiedzi może być wiele, ale jaka jest ta właściwa?  Czy to połączenie mentalności Starego Kontynenty z kulturą, która przecież dała początek Ameryce? Czy może stoi za tym coś więcej? Coś innego, jakaś kolebka talentów i umiejętności? Faktem jest jednak, że poczet wielkich twórców (nie tylko komiksowych) pochodzących z terenów UK wygląda  imponująco. Teraz do niego śmiało można dodać kolejne nazwisko – Stephena Collinsa. Jego „Gigantyczna broda, która była złem” to bowiem komiks, rewelacyjny, komiks jakiego nie powstydziłby się sam Orwell z jego satyrycznym spojrzeniem na utopię. Komiks stanowiący połączenie filozoficznej przypowieści z mocnym obrazem społecznym i… filmami Tima Burtona.


W „Brodzie…” w codzienność bohaterów wkracza dysonans żywcem wyjęty z horroru. Niby nic takiego, niby coś, co winno być naturalne. W uporządkowanym jednak świecie nie ma miejsca na odstępstwa od normy. Liczy się tylko to, co Tutaj, to, co już znamy, to co Tam rodzi lęk, strach, niezrozumienie, agresję… Tolerancja stoczyć musi bój z konwenansami. Pytanie co wygra? I co jest tym właściwym?


Odpowiedzi oczekuje każdy, ale zarazem odpowiedzi jest tyle, ilu nas samych. Podobnie jest z wnioskami i interpretacjami, jakim można poddać ten album. Echa komunizmu, echa totalitaryzmu, echa polityki Wielkiej Brytanii… Każdy odnajdzie tu własne przesłane, autor bowiem nie ogranicza się tylko do prywatnego przekazu, pozostawiając czytającemu wolną rękę. I każdy zarazem odnajdzie tu także coś, dalece pond uogólnienia.


Strona graficzna albumu to perełka prostych ilustracji wykonanych ołówkiem. Szczegółowych, kiedy trzeba, minimalistycznych, kiedy to konieczne. Idealnych do tego albumu. I zarazem takich, które jako dzieła samodzielne stanowią wielką wartość samą w sobie.


Do tego dochodzi znakomite wydanie w świetnej cenie i tłumaczenie stojące na najwyższym poziomie.

Komentarze