FIGHT CLUB 2 #4 - Chuck Palahniuk, Cameron Stewart


PIERWSZA ZASADA KLUBU PALAHNIUKA TO NIE MA JEDNEGO KLUBU PALAHNIUKA


Idea Fight Clubu przenosi się na nowe medium. Kiedy do domu zamiast „Sebastiana” wraca nie kto inny, jak Tyler, Marla, wraz z jednym z dzieci-starców przybywa na spotkanie z Chuckiem Palahniukiem…


Pamiętacie „Mroczną Wieżę”? To, jak King uczynił się nie tylko bohaterem własnego opus magnum, ale także kimś na kształt bóstwa? Identycznie czyni Palahniuk w najnowszym zeszycie „FC”, z tym że, o ile Kingowi się to niezbyt udało (zbyt wiele wkradło się nielogiczności, choć wyszukiwanie smaczków z nim związanych niosło olbrzymią przyjemność), o tyle Palahniuk robi to z wielkim wyczuciem. i pomysłowością. Owszem, można mu zarzucić powtórkowość (kto czytał dylogię „Potępieni/Przeklęci” zrozumie o czym mowa, choć wierzę, że Chuck zaskoczy czytelników i to bardzo – za wcześnie wyciągnął karty, by nie trzymać asa w rękawie), ale nie brak pomysłów.


Scenariuszowo zresztą to chyba najlepszy zeszyt „FC” z dotychczasowych. Bardzo sentymentalny, pełen nostalgicznych scen i świetnych sekwencji. Podróże Marli, jej wykorzystywanie umierających dzieci, „Sebastian” i jego powrót do Klubów Walki, powracają także postacie, których dawno nie widzieliśmy. I dostajemy odpowiedź na pytanie, co by było, gdyby „Sebastian” przez te dziesięć lat nadal był uzależniony od walk.


To plus świetne rysunki… Efekt? Rewelacyjna historia, która stanowi godną kontynuację powieści-manifestu, powieści-obiektu-kultu. Mojej ukochanej powieści. Polecam! Gorąco! Mocno! Z całych sił! Rize or Die! A raczej Read or Die!

Komentarze