Ultimate Spider-Man, Vol. 11: Carnage - Brian Michael Bendis, Mark Bagley

RZEŹ


Pamiętam początki serii Ultimate. Ileż to było kontrowersji, kiedy kolejni bohaterowie stawali się bohaterami opowiedzianymi na nowo pod szyldem U, ileż pytań, czy Marvel ostatecznie zastąpi tak stare serie i ile dociekań, co znajdzie się ostatecznie z doskonale znanych już fabuł, które Bendis i Millar zamierzali odtwarzać po swojemu. W przypadku Spidera Bendis powiedział wówczas, że chce przyziemnych opowieści. Żadnych kosmicznych symbiontów, żądnych klonów… Venoma uczynił eksperymentem medycznym, a więc trzymał się swojego postanowienia. Do czasu…


Relacja między Peterem, MJ i Gwen zagęszcza się od kiedy Stacy wie o tym, kto kryje się pod pajęczą maską. Niestety kolejne pojedynki, w tym m.in. z Punisherem sprawiają, że ciało Petera wzbogaca się o kilka nowych ran. Nie chcąc mieszać w to ukochanej, którą urazy przyprawiają o mdłości, Parker udaje się po pomoc do doktora Curta Connersa. Nie wie, jak bardzo odmieni to jego życie. Conners decyduje się zbadać pozostawioną przez chłopaka krew, a zaintrygowany wynikami namawia go na eksperyment, który ma pokazać prawdę o mocach Pająka i tym, co zachodzi w organizmie Parkera. Peter nie jest jednak świadomy, że Conners wraz ze swoim pomocnikiem Benem Reillym posunie się za daleko, a wychodowana z krwi Petera istota, klon, stanie się zagrożeniem nie tylko dla mieszkańców NY, ale przede wszystkim bliskich Parkera…


Ben Reilly, Carnage, Punisher, Jaszczur, Jean De Wolff… Oj zaczyna się dziać i to ciekawie. Sprzeniewierzenie własnym zasadom, które miały uchronić serię od tego, co głupotą niemal pogrążyło starego „Amazing Spider-Mana”? A może doskonały pomysł, by wbrew pierwotnym zamierzeniom uczynić tę jedną z największych Pajęczych Sag wreszcie należycie znakomitą opowieścią? Cokolwiek przyświecało Bendisowi przy pisaniu tego tomu (a wierzę, że jest to druga opcja), udało mu się znakomicie. Wyważenie pomiędzy akcją, a momentami spokojnymi, prywatnymi, intymnymi wręcz, ciekawe rozwiązania fabularne i solidne retardacje uczyniły z tego komiksu kawał świetnej historii obrazkowej z porcją wzruszeń. A do tego wreszcie okazuje się co takiego Flash chciał od kilkunastu zeszytów od Petera.


Pod względem graficznym też jest ok, choć Bagley w tej serii nie jest u szczytu formy. Nie mniej radzi sobie, oferuje więcej czerni, a Carnage w jego wykonaniu (plus świetne sceny z kominem, pamiętane z pierwszej sagi klonów) to naprawdę udana robota.


A więc? Polecam gorąco. I mam ochotę na więcej.

Komentarze