RZEŹ
Pamiętam początki serii Ultimate. Ileż to było kontrowersji, kiedy kolejni bohaterowie stawali się bohaterami opowiedzianymi na nowo pod szyldem U, ileż pytań, czy Marvel ostatecznie zastąpi tak stare serie i ile dociekań, co znajdzie się ostatecznie z doskonale znanych już fabuł, które Bendis i Millar zamierzali odtwarzać po swojemu. W przypadku Spidera Bendis powiedział wówczas, że chce przyziemnych opowieści. Żadnych kosmicznych symbiontów, żądnych klonów… Venoma uczynił eksperymentem medycznym, a więc trzymał się swojego postanowienia. Do czasu…
Relacja między Peterem, MJ i Gwen zagęszcza się od kiedy Stacy wie o tym, kto kryje się pod pajęczą maską. Niestety kolejne pojedynki, w tym m.in. z Punisherem sprawiają, że ciało Petera wzbogaca się o kilka nowych ran. Nie chcąc mieszać w to ukochanej, którą urazy przyprawiają o mdłości, Parker udaje się po pomoc do doktora Curta Connersa. Nie wie, jak bardzo odmieni to jego życie. Conners decyduje się zbadać pozostawioną przez chłopaka krew, a zaintrygowany wynikami namawia go na eksperyment, który ma pokazać prawdę o mocach Pająka i tym, co zachodzi w organizmie Parkera. Peter nie jest jednak świadomy, że Conners wraz ze swoim pomocnikiem Benem Reillym posunie się za daleko, a wychodowana z krwi Petera istota, klon, stanie się zagrożeniem nie tylko dla mieszkańców NY, ale przede wszystkim bliskich Parkera…
Ben Reilly, Carnage, Punisher, Jaszczur, Jean De Wolff… Oj zaczyna się dziać i to ciekawie. Sprzeniewierzenie własnym zasadom, które miały uchronić serię od tego, co głupotą niemal pogrążyło starego „Amazing Spider-Mana”? A może doskonały pomysł, by wbrew pierwotnym zamierzeniom uczynić tę jedną z największych Pajęczych Sag wreszcie należycie znakomitą opowieścią? Cokolwiek przyświecało Bendisowi przy pisaniu tego tomu (a wierzę, że jest to druga opcja), udało mu się znakomicie. Wyważenie pomiędzy akcją, a momentami spokojnymi, prywatnymi, intymnymi wręcz, ciekawe rozwiązania fabularne i solidne retardacje uczyniły z tego komiksu kawał świetnej historii obrazkowej z porcją wzruszeń. A do tego wreszcie okazuje się co takiego Flash chciał od kilkunastu zeszytów od Petera.
Pod względem graficznym też jest ok, choć Bagley w tej serii nie jest u szczytu formy. Nie mniej radzi sobie, oferuje więcej czerni, a Carnage w jego wykonaniu (plus świetne sceny z kominem, pamiętane z pierwszej sagi klonów) to naprawdę udana robota.
Komentarze
Prześlij komentarz