Orient Men: Śmieszy, tumani, przestrasza - Tadeusz Baranowski

ZORIENTUJ SIĘ NA ŚWIETNY KOMIKS


Statusu kultowości nie zdobywa się przypadkiem, niezależnie od medium, jakiego on dotyczy. Owszem, czasem bywa tak, że ów status przyznany zostaje na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”, jednak są to przypadki nieliczne. I na pewno nijak nie dające się odnieść do komiksów Baranowskiego, który stał się swoistym masowym wytwórcą kultowych bohaterów, przygód a nawet powiedzonek.


Menów jest wiele. Taki Superman na przykład. Orient-Man mógłby być jak on, ale ma ważniejsze rzeczy do zrobienia. Na przykład taki kaloryfer. Orinet-Man, jak człowiek zorientowany, naprawić potrafi, a jednak! Potrafi także naprawić źle i z tej też przyczyny tropiony jest przez właściciela kaloryfera, zdeterminowanego Eskimosa, który podąża za nim przez kolejne strony komiksu, skrywając w kaloryferze pewną tajemnicę… Zanim jednak w samym finale ujrzy ona światło dzienne, Orient-Man, jak każdy superbohater, co latać potrafi i peleryną pomiatać, przeżyć będzie musiał dość przygód by udowodnić jakim jest herosem…


Na ten tom zebrał się komplet opowieści o Orient-Manie publikowanych przez lata to tu, to tam, od „Relaxu” i „Świata Młodych” po nowe rzeczy znane ze „Świata komiksu”. Osią całości jest historia kaloryfera, znana z „Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa”. Dodatkowe historyjki znakomicie uzupełniają całość. Przede wszystkim trzeba jednak docenić staranność wydania. Zmiany w stosunku do poprzedniej edycji Egmontu są liczne, jednak jak najbardziej na plus. Powróciły brakujące tam strony i ilustracje, pojawiły się teksty, które zniknęły i przywrócono oryginalny układ historii. Wszystko to w świetnej jakości, w twardej oprawie i z biografią autora.


Tyle o stronie technicznej. Najważniejsza jest tu jednak treść, a ta jest przednia. Znakomity, tradycyjnie absurdalny humor, przepełniony grami słownymi i swoistą abstrakcyjnością. Mnóstwo przygód i treści. I znakomite ilustracje, klasyczne i na wskroś urocze. Albumy takie, jak ten aż chce się wziąć do ręki a po lekturze zostaje niedosyt i ochota na więcej i więcej.


Dlatego polecam i to bardzo. Warto pod każdym względem, a nie znać przygód „Orient-Mana” to jak nie znać innych komiksów Baranowskiego – po prostu wstyd. Sięgnijcie więc koniecznie.

Komentarze