Street Fighter #1 - Ken Siu-Chong, Alvin Lee, Arnold Tsang, Andrew Hou, Corey Lewis


A W RYU CHCESZ?


Gry „Street Fighter” to cyfrowy odpowiednik filmów z Van Damme’em. Bum, jeb, trzask, chrup, łup! Fabuła? A po co! Zawsze liczyło się pranie po pyskach! Film na podstawie serii też był taki – a w nim zagrał kto? Van Damme! Seria komiksowa na naszym rynku ukazała się ponad dekadę temu, nigdy też nie została zakończona. Ale na fali przypominania sobie „starych” komiksowych serii sięgnąłem ponownie i po „SF” i…


Mistrz Ryu zostaje zabity. Kto był takim twardzielem by tego dokonać? Nasz bohater przerywa szkolenie i rusza do kumpla, Kena, poinformować o sytuacji i szukać człeka, na którym mógłby dokonać zemsty. Tymczasem Interpol prowadzi śledztwo w sprawie organizacji przestępczej, Shadaloo, która z niejasnych przyczyn posiada obszerne akta na temat Ryu…


I tak fabuła staje się tylko pretekstem do bicia po pyskach. Sens? Zbędny! Logika? Jasne…Liczą się mięśnie, spektakularna rozwałka i efekciarstwo. Są też pseudo filozoficzne, jakże ciężkie od patosu dialogi, ale to komiks dla facetów i takie rzeczy być muszą. Tak jak piękne kobiety i świecące majtkami nastolatki, które przyłączają się do questa. A także sekret, który niby ma intrygować.


Grafika to pseudomangowa zabawa póki co czterech tylko rysowników. Potem będzie ich po kilkunastu na zeszyt, ale cóż, kogo obchodzi jakakolwiek spójność, kiedy jest akcja?


To w sumie gorszy brat „Dragon Balla”, bez polotu, bez wartości. Czytać to? Jeśli ktoś lubi. Ot kwadrans rozrywki bez niczego ponad. A jednak czyta się nieźle.

Komentarze