Comanche #1: Red Dust - Hermann Huppen, Michel Greg


KLASYKA KOMIKSOWEGO WESTERNU


Na fali wydawania w naszym kraju kolejnych komiksów rysowanych przez Hermanna musiał nadejść moment, kiedy oprócz tych największych i najświeższych, pojawi się także absolutna klasyka w jego wykonaniu. I ten moment właśnie nadszedł wraz z pierwszym albumem „Comanche” – komiksowym westernem z samych początków kariery tego legendarnego już autora.


Bohaterem tej opowieści jest młody rewolwerowiec nazywany Red Dust, który po stracie konia ma szczęście w nieszczęściu trafić na przejeżdżający dyliżans. Jak się okazuje podróżuje nim pewien porywczy jegomość, Wally Hondo, płatny zabijaka, który zmierza do okolicznego Greenstone celem podpisania kontraktu. Ich spotkanie przeradza się w pojedynek, który kończy się śmiercią Hondo. Red Dust natomiast postanawia udać się do mieściny i dopilnować by Comanche, dziewczyna prowadząca ze staruszkiem ranczo, była bezpieczna. To na nią bowiem otrzymał zlecenie Hondo, co oznacza, że dziewczyna bardzo komuś przeszkadza…


Ta licząca sobie dziesięć tomów seria to klasyczny w każdym calu europejski western komiksowy, który powstał w okresie popularności gatunku, gdy rodziły się takie gwiazdy, jak np. cykl „Blueberry”. Mamy więc tutaj wszystko to, co w gatunku niezbędne: piękną kobietę, którą trzeba ratować, przystojnego, twardego mężczyznę, który się tym zajmie i na wskroś brudny, skorumpowany świat, w którym rządzi pieniądz i siła pięści; a właściwie broni. Klasyczny jest także zestaw postaci drugiego planu oraz przeszkody, jakie stają na drodze bohaterów. Trzeba jednak pamiętać, jakimi prawami rządzi się ten gatunek. Wszystko musi przebiegać ustalonymi torami i trzymać się wytyczonych ścieżek – i dokładnie to robi „Comanche”. Z tym, że bliższa jest stylistyką i klimatem do spaghetti westernów, niż klasycznych, przesłodzonych filmów o dzikim zachodzie, w jakich rozmiłowało się kino amerykańskie. I takie podejście jak najbardziej mi odpowiada.


Graficznie widać, że Hermann był jeszcze młodym, choć wyrobionym już twórcą. Jego ilustracje są prostsze, niż te, z których jest najbardziej znany, bardziej klasyczne, ale i przy tym bardziej odpowiednie do scenariusza Gerga. Jak zwykle Hermann znakomicie oddaje naturę, krajobrazy i wielkie przestrzenie, a ma w tym przypadku pole do popisu. Dziki Zachód w jego wykonaniu to pięknie jałowa kraina, w której dominują żółcie i oranże, i tylko niebo pozostaje błękitne, choć słońce wypacza świat z barw.


Reasumując: „Comanche” to ciekawa seria dla wszystkich, którzy dobrze bawili się czytając „Bluberryego” i podobne serie. Albo po prostu lubiących westerny, którzy chętnie poznaliby korzenie gatunku zapuszczone na gruncie innego medium. Polecam.

Komentarze