Ktoś we mnie - Sarah Waters


KTOŚ OBCY


Sarah Waters na rynku wydawniczym jest obecna od 1998 rok i przez te osiemnaście lat napisała zaledwie sześć powieści. Niedługi staż, niedługa bibliografia, a jednak. W każdej dziedzinie, i w literaturze także, nie liczą się cyferki a jakość i tego właśnie możemy spodziewać się od autorki, której lista nagród i nominacji jest wielokrotnie dłuższa od listy publikacji.


Lata 50 XX wieku. Wiejski lekarza, doktor Faraday, zostaje wezwany do osiemnastowiecznej posiadłości Hundreds Hall należącej do rodziny Ayresów, która lata świetności ma już niestety za sobą. Cel jego wizyty jest dość oczywisty – zachorowała pokojówka, a dotychczasowy lekarza zajmujący się rodziną w chwili obecnej nie może zatroszczyć się o zdrowie kobiety. Zresztą sam Farady nie jest kimś obcym w posiadłości, jego matka pracowała tu przed laty jako służąca. Kiedy jednak przybywa na miejsce, okazuje się, że Hundreds Hall, które zapamiętał z dzieciństwa zmieniło się nie do poznania – i to, oczywiście, na gorsze. Nie wie jeszcze jednak jak bardzo. Pomoc medyczna zapewniona nie tylko pokojówce zbliża Faradaya do rodziny i wplątuje go w sekrety Hundreds Hall. A tych bynajmniej nie zabraknie. W posiadłości dzieje się coś dziwnego. Czy stoi za tym jakaś nieczysta siła czy może ktoś z domowników, nie wiadomo. Jedno jest pewne, tajemnicze zdarzenia nabierają tempa i wyrazistości i mogą zagrażać każdemu…


Wiktoriańskie domostwo i historie o duchach to połączenie, które pasuje do siebie idealnie. Jest klasyczne jak w kulinariach łączenie mięsa z owocami. I podobnie jak ono sprawdza się znakomicie niemalże za każdym razem. To jednak byłoby zdecydowanie za mało, by powieścią się zachwycić, a „Ktoś we mnie” zdecydowanie zachwyca. Czym?


Zacznijmy od tego, że jest to lektura z wyższej półki i fakt ten daje odczuć już sam styl. Głęboki, treściwy, powiedziałbym wręcz, że pełny, choć wcale nie trudny, ani ciężki. Język powieści to wzorcowa literacka robota, która bez kompleksów mierzyć się może z niejednym klasykiem. Drugą kwestią potwierdzającą klasę prozy Waters jest treść. Brzmi trochę niedorzecznie? Po opisie można by spodziewać się kolejnego horroru, jakich multum zalega księgarskie półki. Jednakże autorka pokazała, że nawet z tematu, który od wielu dekad stanowi jedynie kliszę, można wykrzesać coś zdumiewającego. Inaczej rozłożyć akcenty, znakomicie słowami namalować klimat przepastnego domostwa, które popada w ruinę i wydaje się być puste, opowiedzieć kilka przejmujących historii w tym także tą, odnoszącą się do świeżych jakże (w okresie, w którym dzieje się akcja „Kogoś we mnie”) wydarzeń drugiej wojny światowej. Jest też jakaś nieokreślona nuta dziwności i zagadki. I napięcia nie brak także.


Jeśli więc cierpicie na niedosyt ambitnej literatury grozy, która zaspokoi także Wasz estetyczny apetyt, sięgnijcie. Nominacje do Bookera i nagrody imienia Shirley Jackson w pełni zasłużone.

Komentarze