Tylko wrestling jest prawdziwy - Łukasz Kowalczuk


BIOGRAFICZNA WOLNA AMERYKANKA


Spójrzcie tylko na tą okładkę. Najnowszy komiks Łukasza Kowalczuka wygląda, jak każdy inny, który wyszedł spod jego ręki, ale nie jest to typowe dzieło z jego bibliografii. Tym razem autor określający swoje historie jako głupie komiksy dla mądrych ludzi popełnił coś, co przeczy temu określeniu. Komiks zatytułowany „Tylko wrestling jest prawdziwy”, który ukaże się na naszym rynku już 12 sierpnia, to niegłupi zeszyt biograficzny, który trąci sentymentalną nutę w sercu każdego czytelnika wychowanego na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego wieku.


„Jeśli jakiś klub nie kupuje meczów, to znaczy, że je sprzedaje” – wspomina Łukasz Kowalczuk, narrator i autor tej opowieści. W świecie takiego „prawdziwego” sportu nie ma się co dziwić, że tylko wrestling, to ustawione już z założenia widowisko, które wciąż mimo to potrafi zaskoczyć, staje się jedynym prawdziwym sportem. Sportem, który jak nic innego wciąga Kowalczuka, wychowanego na polskich komiksach i podrabianych figurkach dzieciaka, który z czasem dorasta, stając się komiksiarzem, ale nie porzucając przez cały ten czas fascynacji światem wolnej amerykanki sukcesywnie przenoszonym na karty jego komiksów…


 

„Tylko wrestling jest prawdziwy” zaczyna się zabawnie i auto parodystycznie wstępem Kowalczuka, w którym autor portretuje siebie, jako człekokształtnego jaszczura (dlaczego? bo po pierwsze nie umie siebie normalnie narysować, a i komiks bez Raptilian nie ma absolutnie sensu), ale to tylko pozory. Cały komiks bowiem to gorzka (pomimo jaskrawo-cukierkowych barw) autobiografia, której sentyment i miłość do wrestlingu udzielają się czytelnikowi. Tym bardziej, jeśli jest się czytelnikiem takim, jak ja. Czytelnikiem, który tak samo kocha komiksy, oglądał niegdyś anime, bawił się tanimi figurkami i zahaczył o śledzenie umownych sportów walki, a także tworzenie komiksów. Czyli właściwie większość odbiorców płci męskiej wychowanych na przełomie lat 80 i 90 XX wieku, kiedy to Polska zachłysnęła się zagranicznym powiewem.


Czyta się to znakomicie, fajnie też ogląda. Bo Kowalczuk rysuje prosto, prosto też koloruje, ale ma swój urok. Ma swoją siłę i jakiś dziwnie ujmujący klimat. A szczerość całości trafia do serca i przekonuje nawet tych, którzy nie są zwolennikami tematu.


A więc? A więc sięgnijcie po tę biograficzną wolną amerykankę, bo naprawdę warto.

Komentarze