Dziewczyna do wszystkiego - Charlotte Roche


DZIEWCZYNA DO NICZEGO?


Po najnowszą powieść Charlotte Roche sięgnąłem z jednego tylko powodu. Nie dla treści, o której nie miałem większego pojęcia, ani dla autorki, której wcześniej nie znałem. Przypadkiem obejrzany zwiastun „Wilgotnych miejsc”, filmu na podstawie jednej z jej książek, przypadł mi do gustu i postanowiłem poznać twórczość autorki. I, niestety, rozczarowałem się.


Główną bohaterką „Dziewczyny do wszystkiego” jest Christine, która wiedzie nudne, puste życie u boku nie zwracającego uwagi na jej potrzeby i oczekiwania mężą. Kiedy ją poznajemy, męczy się na weselu. Mąż postawił ją w sytuacji bez wyjścia – zdecydował za nią, że jego brat może urządzić sobie przyjęcie w ich domu. I w tej jednej chwili kondensuje się cały ich związek. Jakby tego było mało Christine musi się męczyć z wychowywaniem dziecka, do czego absolutnie się nie nadaje – tak jak i nie nadaje się do bycia córką własnych rodziców. Rozwiązaniem problemów ma być zatrudnienie opiekunki do pociechy. A właściwie pełnoprawnej pomocy domowej. Dziewczyny do wszystkiego. I to w każdym znaczeniu tego określenia. Posadę przyjmuje Marie, która wykonuje wszystkie domowy czynności – i to jeszcze jak! – a na dodatek wygląda jak spełnienie marzeń. Kiedy mąż Christine zaczyna się nią interesować, zdesperowana kobieta decyduje się na nietypowy krok – pierwsza podrywa swoją domową pomoc. W konsekwencji tego wydarzenia obie kobiety wyruszą w pełną kompulsywnej namiętności podróż…


Co jest z tą powieścią nie tak? Charlotte Roche za wszelką cenę chce udawać, że nie robi erotyczno-pornograficznej opowiastki, na łamach której chce się wyżyć, a literaturę wyższą mającą głębsze tematy i przesłanie. Niestety prawda jest taka, że głęboka w „Dziewczynie…” jest co najwyżej penetracja. Nie mam nic przeciw erotyce – nawet tej w najostrzejszej formie – w literaturze, pod warunkiem, że jest ona umotywowana i czemuś służy. Dzieła takich uwielbianych przeze mnie autorów, jak Chuck Palahniuk czy John Irving aż ociekają od seksu, jednakże w ich przypadku poszczególne sceny mają jasne znaczenie dla treści i są jedynie nośnikiem, metodą do celu, a nie celem samym w sobie. W przypadku Roche role zostały odwrócone – cała treść i pseudo głębsze motywy służą ukazaniu kolejnych scen seksu, których nie łagodzą ani wtrącenia fabularne, ani ograniczające je ramy, ani też ocierające się o kliniczność opisy. Problemy małżeńskie, problemy międzyludzkie, międzypokoleniowe, nieprzystosowanie Christine do roli matki/córki/żony/części społeczeństwa, wszystko to schodzi na dalszy plan, wydaje się być oderwane i wysilone. Nieważne. Nieistotne. A szkoda, bo gdyby na tym oprzeć treść, zagłębić w psychologię postaci, chcieć coś przekazać, powiedzieć, „Dziewczyna…” mogłaby być naprawdę znakomitą powieścią. Pozostał beznamiętny erotyk, który rzuca frazesy o wolności seksualnej kobiet.


Na plus mogę zaliczyć jednak styl autorki. Jest w „Dziewczynie…” lekko, jest prosto pod tym względem, ale nie jest jak w większości powieści kobiecych. Roche potrafi pisać i gdyby lepiej wykorzystała ten talent, mogłaby wiele osiągnąć. Niestety pisząc takie powieści, jak ta, za rok czy dwa będzie tylko kolejną zapomnianą autorką, która chciała poprzez skandal na chwilę wybić się ponad innych.


Reasumując: nie polecam. Oczywiście znajdą się czytelnicy, którym się taki rodzaj literatury spodoba, nie mniej ja do nich nie należę. Chociaż mam nadzieję, że Charlotte Roche zaprezentuje światu jeszcze coś dobrego, bo ma ku temu predyspozycje.

Komentarze

  1. Często tak jest, że jak coś jest do wszystkiego to okazuje się do niczego. Czytałam opis tej książki z myślą o przeczytaniu kiedyś, ale chyba zrezygnuję. Nie lubię pustych książek, a mam wrażenie, że właśnie to się ukrywa pod "Dziewczyną do wszystkiego". Życzę lepszej lektury w przyszłości! ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz