Orgazmokalipsa - Krzysztof T. Dąbrowski (z gościnnym udziałem Michała Drzazgi)


APOKALIPSA DOCHODZI


Swego czasu „Straszny film 5” reklamowano hasłem „Zło dochodzi, zabezpiecz się”, ale teraz już zabezpieczyć się nie możecie. Dochodzą bowiem wszyscy. Dochodzą do apokalipsy. Do orgazmokalipsy. Ale kto powiedział, że koniec świata musi być nieprzyjemny?


Hubert „Hubi” Płaczkowski to typowy polski trzydziestoletni metal. Długie włosy, czarne ciuchy, wielki brzuch, na nogach glany, a przy tych glanach szwęda się kot o imieniu Wikary. Kot dość nieszablonowy, bo gadający. A właściwie gadający tylko do Hubiego. Wróć… Tylko Hubi rozumie co on gada, albo więc ma dar, albo psychika mu szwankuje. Cóż, bywa. Ale naszemu metalowemu nie najmłodszemu już bohaterowi życie mija nie tylko na gadaniu z kotem, słuchaniu Buka Bloody Buka Anal Warriors of Lilith i żłopaniu piwska zagryzanego pizzą, podczas oglądania TVN69.


Na taki duet czeka wiele ciekawych rzeczy. Ot czasem Wikary wlezie na drzewo i trzeba będzie go ściągać, narażając się na bycie posądzonym o dendrofilię, a to znów smok (smog?) krakowski zionąc ogniem podpalał będzie sklepy monopolowe, a ciasto ożyje zmuszając do poradzenia sobie z tymi problemami, to jeszcze innym razem w towarzystwie metalowej staruszki wyruszy nasz Hubi na ratowanie zaginionej Edytki. Z apokalipsą także przyjdzie mu się uporać, kiedy wszyscy ludzie nagle zaczną dostawać niekontrolowanych orgazmów, tak miłych, jak uprzykrzających życie. A wszystko to w niezdarnym, wulgarnym i zabawny stylu.


I taka w skrócie jest ta książka. Antologia właściwie. Niezdarna, wulgarna, ale śmieszącą, choć czasem także zniesmaczająca. Momentami potrafi przysporzyć spazmatycznych skurczów – przepony, żeby nie było – momentami wciągnąć w całkiem niezłą fabułę, a ogólnie bawi w niezobowiązujący sposób. Dąbrowski, którego teksty poznałem przed laty, jako nastolatek zaczytujący się „Magazynem Fantastycznym”…hmm… trysnął (to dobre słowo) tutaj swoim specyficznym talentem, tak mocno czerpiącym z seksu. I z paru szalonych koncepcji w ten sposób poczętych narodził się zbiór, który spodoba się miłośnikom takiego rodzaju humoru.




Poza tym Dąbrowski naprawdę dobrze pisze, styl ma lekki, przyjemny i szybki w odbiorze. Można więc uznać, że w konwencji, jaką obrał, marnuje się. Mógłby tworzyć zdecydowanie lepsze opowiadania i powieści, bo te, zebrane w „Orgazmokalipsie”, nie ma się co oszukiwać, trafią jedynie do nielicznego grona czytelników. Ci, którzy cenią wyższe wartości, przesłanie etc. nie znajdą tutaj nic dla siebie, nie mniej – co już wspomniałem powyżej – grupa docelowa odbiorców będzie zadowolona.


Zatem jeśli lubicie lekkie, proste, wulgarne historie pełne fizjologiczno-koszarowo-sprośnego humoru, będziecie bawić się dobrze. Może nie jest to szczytowe osiągnięcie Dąbrowskiego, ale szczytujące jak najbardziej. Czujecie te klimaty? Sięgnijcie.

Komentarze