Toradora! #1 (Light Novel) - Yuyuko Takemiya (ilustracje: Yasu)


NIE ZADZIERA SIĘ Z… TYCIM TYGRYSEM


Po „Toradorę” sięgnąłem przekonany, że to manga. Kiedy więc otworzyłem tomik – zadziwiająco gruby, jak na typowy komiks – byłem, łagodnie rzecz ujmując, zaskoczony. Po chwili jednak przyszła myśl – przecież to może być ciekawe. Japońskich powieści czytałem niewiele – młodzieżowych z Kraju Kwitnącej Wiśni, zero. Jest szansa, że mi się spodoba. I spodobało. Bo „Toradora” to urocza, nieco naiwna, ale sympatyczna historia o miłości w czasach szkolnych.


Nowa klasa to zawsze szansa na nowy początek. Nowi ludzie, nowe perspektywy. Ryuuji Takasu ma nadzieję, że uda mu się coś zmienić, ale kiedy ma się wzrok, na widok którego ludzie chętnie uciekliby z krzykiem, trudno jest znaleźć punkt zaczepienia, który pomógłby zacząć wszystko od nowa. W domu nie ma lekko, bo nieodpowiedzialna matka, kobieta zachowująca się w nieprzystający do wieku i roli sposób, kokieteryjna i traktująca Ryuujiego jako kogoś, bez kogo nie będzie „ciepłego papu” daleka jest od ideału rodzica, w szkole także nic mu się nie układa. I nagle wszystko się zmienia, bo oto pierwszego dnia ledwie zjawia się liceum wpada na nią. Taiga Aisaka wygląda niepozornie, filigranowe dziewczę wydaje się niewinne, ale w jej oczach tli się coś takiego, co przeraża nawet jego. Z Tycim Tygrysem, bo tak ją nazywają, lepiej nie zadzierać. Relacje, które ich połączą i dzielony sekret sprawią, że oboje zaczną walkę o uczucia tych, których kochają. A jak taka ekipa, jak oni, za coś się zabiera, można spodziewać się dużej porcji zabawy!


I tak właśnie jest. W całej swojej naiwności light novel napisana przez Yuyuko Takemiyę to urocza i zabawna opowieść w japońskim stylu, która spodoba się zarówno czytelniczkom, jak i czytelnikom. Warunek by się nią cieszyć jest właściwie jeden – trzeba mieć ochotę na prostą komedię romantyczną w młodzieżowych realiach. Jeśli takie lubicie, jeśli z chęcią czytaliście podobne mangi o licealnych uczuciach, nie zawiedziecie się na pewno.


„Toradora” została napisana prosto i lekko, bez literackich fajerwerków, ale też bez zbytnich uproszczeń czy infantylności. Bohaterowie, choć zabawni, a czasem skrajnie odrealnieni (tu mam oczywiście na myśli matkę głównego bohatera) mają swój niezaprzeczalny urok (trudno nie ulec słodkiemu „Psieplasiam…”) i przekonują do siebie i kreacji, jaką tworzy autorka. Może czasem wyrażają się w nie do końca właściwym stylu, ale niczego to nie psuje. A że zarazem oferują porcję niewymagającym wzruszeń, nie można mieć zastrzeżeń tak do nich, jak i fabuły.


Podobnie jest z prostymi, ale miłymi dla oka ilustracjami Yasu. Dzięki niemu „Toradora” nabiera bardziej mangowej stylistyki, szczególnie, że grafiki są zarówno kolorowe (początkowe strony), jak i czarnobiałe (potem).


Podsumowując: polecam. Fanom mangi i japońskich klimatów, ale nie tylko. W końcu każdy czytelnik z romantyczną duszą, szczególnie jeśli ma kilkanaście lat, znajdzie tutaj coś dla siebie.

Komentarze