Hell's Angels. Anioły piekieł - Hunter S. Thompson


PIEKIELNIE DOBRA KSIĄŻKA O „ANIOŁACH”


Hunter S. Thompson nazywany jest ojcem gonzo – rodzaju subiektywnego reportażu z wydarzeń, w które autor był osobiście zaangażowany. Ten termin zresztą ukuto w latach 70. XX wieku właśnie dla nazwania jego artykułu, a samo określenia wzięło się z irlandzkiego slangu z południowego Bostonu i pierwotnie oznaczało ostatniego, który trzymał się na nogach po całonocnym maratonie picia. Po co to wszystko wspominam? Bo "Hell’s Angels” to przesycona alkoholowymi oparami opowieść o tych, którzy jako ostatni próbowali utrzymać się na nogach, chociaż świat usiłował zrobić wszystko, byle sprowadzić ich do parteru.


Poznajcie „Aniołów Piekieł”, najsłynniejszy gang motocyklowy Ameryki. Opinia o jego członkach jest jasna: cuchnąca na odległość używkami, niemytymi ciałami, smarem, krwią i spermą samcza banda. Brutalna, dzika, pierwotna i ociekająca testosteronem. Kiedy przybywają do jakiegoś miejsca, mieszkańcy drżą o swoje bezpieczeństwo, w końcu raporty policyjne nie mogą kłamać. Porwania, gwałty (jedno z doniesień wspomina nawet o gwałcie oralnym na miesiączkującej kobiecie), okaleczenia, zła fama ciągnie się za nimi wszędzie, wyprzedza ich przybycie. A przecież do niedawna wcale nie byli tak (nie)sławni. Skąd się to wszystko wzięło i dlaczego? Hunter S. Thomson cofa się do wydarzeń z roku 1964, które roznieciły ogień podsycany potem przez lata. Wtedy to na zjeździe „Hell’s Angels” doszło do gwałtu na 14- i 15-latce, czterej członkowie gangu trafili do aresztu. Sprawa zagościła w mediach, echem odbiła się wśród wszelkich służb, a reporterzy nie dali jej umrzeć śmiercią naturalną, zapominając jednak wspomnieć w kolejnych artykułach, że aresztowani bikerzy zostali oczyszczeni z zarzutów, a także nie wspominając skąd właściwie tak młode dziewczyny wzięły się w środku nocy w obozowisku gangsterów, które było odizolowane przez policję. Zaczęła się nagonka na „Aniołów Piekieł”…


Nie ma się co jednak oszukiwać. Członkowie tego gangu nie są postaciami pozytywnymi. To nie dobrzy bohaterowie pokroju tych, jakie kreowały filmy z tzw. okresu „Kina Nowego Hollywood”, a przepełnione testosteronem, wybuchowe osobniki, które nie są najgorsze dopóki zachowują trzeźwość, ale abstynencja nie idzie w parze z ich naturą. Thompson o tym nie zapomina (a raczej nie zapomniał, jedenaście lat temu bowiem odebrał sobie życie), co raz sypiąc faktami na ich temat. Faktami, podkreślam, nie stawiającymi członków grupy w najlepszym świetle.


Gonzo z definicji wydaje się być reportażem stronniczym, ale nie znaczy to, że nie pokazuje prawdy. Twórca gatunku pokazuje obie strony medalu, nie szczędząc nam kontrowersyjnych detali. Widzimy zło, które wyrządzają „Hell’s Angels”, ale obserwujemy także niesprawiedliwość, z jaką byli traktowani. I jak ta niesprawiedliwość stała się iskrą zapalną ognia sławy. Przy okazji Thompson demaskuje także medialne mechanizmy przekłamań, które pozostają jednocześnie w zgodzie z prawem i… prawdą. Tak, tak – każdy fakt można zredagować w taki sposób, by nie znalazło się w nim wiele autentycznych wiadomości, a jednocześnie nie stał w opozycji z prawdą i to autor także pokazuje nam od podszewki. A wszystko podaje stylem specyficznym, przykuwającym i autentycznie intrygującym.


W skrócie: znakomita pozycja, która spodoba się nie tylko miłośnikom gatunku. Czyta się ją jak rasowy thriller, a fakt, że wszystkie opisywane wydarzenia miały rzeczywiście miejsce, tylko dodaje opowieści smaczku. Dlatego polecam gorąco – to piekielnie dobra książka o „Aniołach”.

Komentarze

Prześlij komentarz