Lucky Luke #35: Jesse James - René Goscinny, Morris


LUCKY LUKE I „ROBIN HOOD”


Wprawdzie seria „Lucky Luke” jest przede wszystkim opowieścią humorystyczną, pozostaje także westernem w dużym stopniu odnoszącym się do rzeczywistości. Dlatego też kwestią czasu było zanim na jej łamach pojawią się jakieś naprawdę znane nazwiska Dzikiego Zachodu. Jednym z nich był Billy Kid, kolejnym Jesse James i to właśnie o nim opowiada wznowiony właśnie przez Egmont 35 tom cyklu.


Poznajcie Jesse’ego Jamesa! Ten zafascynowany przygodami Robin Hooda przestępca postanawia poświęcić się rabowaniu bogatych i dawaniu biednym. Tyle teorii, bowiem kiedy daje biednym, ci stają się bogaci, a tak być nie powinno. Lepiej by wszystko pozostało w rodzinie, jak radzi mu jego brat Frank – skoro są biedni i będą dawać sobie nawzajem, pozostaną fair wobec własnych zasad. Co nie przeszkadza im rabować dalej. Kiedy wraz z Frankiem i kuzynem Youngerem zbliżają się do Teksasu, detektywi z agencji Pinkertona proszą o pomoc Lucky Luke’a. Wprawdzie ten nie może nic zrobić dopóki banda Jamesa nie przybędzie do Nothing Gulch i nie zacznie tam rozrabiać, ale obiecuje zająć się nimi, kiedy tak się stanie. I oto wkrótce Jesse i jego ludzie zjawiają się w miasteczku. Lucky pilnuje by nie kradli, ci szybko zdobywają sympatię mieszkańców, ale czy taki stan rzeczy może się utrzymać na dłużej?

 

Ojciec „Asterixa” i „Iznoguda”, Francuz o polskich korzeniach René Goscinny oraz belgijski rysownik Morris stworzyli najlepsze albumy z powstałej w 1946 roku serii komiksowej o przygodach najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie, która po dziś dzień cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. Przez ponad siedem dekad wydawania „Lucky Luke” doczekał się nie tylko 77 tomów, ale również filmów, seriali i całej masy związanych z nim produktów. Nie znać jego przygód po prostu więc nie wypada, szczególnie że mimo upływu lat wciągają i śmieszą, pozostając dalekie od banału. „Jesse James”, chociaż jest 35 albumem tego duetu, nadal pozostaje świeży i nie czuć w nim powtórkowości. Co więcej ma kilka absolutnie genialnych momentów, a postać Franka, cytującego fragmenty dzieł Szekspira, została wręcz po mistrzowsku przerysowana. W skrócie: europejski humor najwyższych lotów!

 

Graficznie także jest wspaniale. Kreska Morrisa to typowa dla swego gatunku, cartoonowa robota, ale wspaniale oddająca klimat opowieści i stanowiąca jeden ze wzorów dla kolejnych pokoleń twórców. Prosta, acz skuteczna, podkreślona barwną, ale nieprzesadną paletą – patrzy się na to z wielką przyjemnością, a i warto nadmienić także ile kryje się w tym humoru!


Podsumowując: jak zawsze warto. Komiksowa klasyka Goscinnego to pozycja obowiązkowa dla miłośników obrazkowych historii, a także dzieło, które może przekonać do siebie czytelników nie przepadających za tą formą. Bawi, ciekawi, wzbudza emocje, a przy okazji dostarcza kilku faktów o autentycznym Jesse Jamesie. Polecam gorąco.


A wydawnictwu Egmont składam podziękowania za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

Komentarze