Sherlock #1: Studium w różu - Mark Gatiss, Steven Moffat, Jay.



SHERLOCK HOLMES PO JAPOŃSKU


Japończycy uwielbiają postać detektywa stworzoną 130 lat temu przez Artura Conan Doyle’a, dlatego manga z jego przygodami nie powinna nikogo dziwić. Tak samo zresztą jak fakt, że opartą ją na niezwykle popularnym serialu stworzonym przez telewizję BBC – i to do tego stopnia, że dosłownie zilustrowano scenariusze do jego kolejnych odcinków, filmowe kadry przenosząc na papier w typowy dla autorów z Kraju Kwitnącej Wiśni sposób. Powstała z tego jednak znakomita pozycja, dla fanów zarówno Sherlocka Holmesa, jak i znakomicie napisanych, porywających mang kryminalnych.


Doktor John Watson powraca do Anglii z wojny w Afganistanie. Prześladowany przez wspomnienia z frontu, kulejący bardziej z przyczyn psychosomatycznych, niż rzeczywistego, fizycznego urazu, próbuje na nowo odnaleźć się w zwyczajnym życiu. Ponieważ z renty ciężko jest opłacić mieszkanie, za radą znajomego spotyka się z Sherlockiem Holmesem, bardzo specyficznym człowiekiem, który szuka współlokatora. Razem zamieszkują przy Baker Street 221b, ale na Watsona nie czeka wcale sielankowe życie. Holmes to socjopata, który nie jest w stanie nawiązywać normalnych relacji z ludźmi, bo rani uczucia każdego i nie dba właściwie o nic, ale jednocześnie i genialny detektyw pomagający policji rozwiązywać sprawy zbyt trudne dla nich samych. Oczywiście wśród funkcjonariuszy ma więcej wrogów niż przyjaciół, do tego ci obawiają się, że w końcu on sam przekroczy granicę i zacznie zabijać, póki co jednak stanowi ich ostatnią i najlepszą możliwą zarazem deskę ratunku. Wraz z nim Watson zaangażuje się w śledztwo w sprawie serii samobójstw. A właściwie zabójstw, z tym że wszystkie ofiary dobrowolnie połknęły truciznę. Jak to możliwe? I do czego to śledztwo doprowadzi Sherlocka i jego pomocnika?


Tak jak serialowy Sherlock (mimo znaczącej zniżki formy w czwartym sezonie) należy do moich ulubionych seriali, tak również oparty na nim komiks należy do najbardziej cenionych przeze mnie mang. Nie mogło być jednak inaczej, postać ta towarzyszy mi od dzieciństwa, mam więc do niej wielki sentyment, a zarazem jej adaptacja stanowi rewelacyjną dekonstrukcję literackiego pierwowzoru. Doskonale widać to już w tym tomie, będącym uwspółcześnioną wersją pierwszej powieści z serii, czyli „Studium w szkarłacie”. Wprawdzie można czytać i oglądać „Sherlocka” jako dzieło samodzielne i bawić się doskonale, jednak prawdziwą rozkoszą staje się wyłapywanie smaczków dla miłośników, rozmieszczonych w fabule. Choćby taki drobiazg, jak napis „Rache” zostawiony przez jedną ofiarę. W klasycznej powieści policja uznała go za niedokończone imię „Rachel”, Holmes natomiast wyśmiał ich, zauważając, że to po niemiecku zemsta. Tu jest dokładnie na odwrót. Scotland Yard dochodzi do wniosku, że to niemieckie słowo, a Sherlock wyśmiewa ich, mówiąc że chodzi o imię. Podobnych przykładów można by mnożyć, ale po co? Ich wychwytywanie stanowi jeden z największych plusów niniejszego tytułu.


Znakomita fabuła zyskała również znakomitą oprawę graficzną. Jay. rysuje znakomicie, szczegółowo, doskonale oddając klimat serialu, grę aktorów (tak, tak, to nie pomyłka) oraz humor. Wierne przeniesienie kadrów i fabuły nie oznacza jednak, że ilustrator nie dodał czegoś od siebie. A to zmieni nieco szyk scen, to znów inaczej do treści wprowadzi. Wszystko wiernie pierwowzorowi, niemniej również bez porzucania autorskiej wizji.


Po prostu coś wspaniałego! Dlatego też polecam „Sherlocka” Waszej uwadze. I tylko szkoda, że dotychczas powstało zaledwie trzy tomy. Czwarty wprawdzie jest już serializowany w Japonii, jednak nie prędko doczekamy się jego pełnej wersji. Niemniej jest na co czekać, dlatego już zacieram ręce na adaptację drugiego sezonu serialu.

Komentarze