Koralina - Neil Gaiman


KORALINA – DRZWI DO MAGICZNEJ LEKTURY


Moja przygoda z „Koraliną” zaczęła się od znakomitego filmu, jaki powstał na jej podstawie. Nie sięgnąłem po niego dlatego, że powstał na podstawie dzieła Gaimana – autora, owszem, lubiłem, ale nie byłem jakimś jego wielkim fanem, a z powodu reżysera, który wcześniej nakręcił uwielbiane przez mnie „Miasteczko Halloween” wyprodukowane przez Tim Burtona. Minęło jednak wiele lat, zanim w moje ręce trafił powieściowy pierwowzór, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Szczególnie, że to naprawdę znakomita książka dla dużych i małych.


Koralina wraz z rodzicami wprowadza się do nowego domu. Wszystko, co tu na nią czeka jest świeże, niezwykłe i interesujące. Nowi, czasami bardzo dziwni sąsiedzi zamieszkujący inne części budynku, wielki ogród otaczający go ze wszystkich stron, zwierzęta... Chociaż lato tego roku jest wyjątkowo zimne i brzydkie, zafascynowana wszystkim dziewczynka z ochotą bada to, co ją otacza. Kiedy jednak pewnego dnia deszczowa pogoda wymusza na niej zostanie w domu Koralina decyduje się sprawdzić co znajduje się w czterech ścianach. Szybko odkrywa, że jest tutaj dwadzieścia jeden okien, sto pięćdziesiąt trzy niebieskie przedmioty, i czternaście drzwi, z których jedne prowadzą donikąd, bo zostały zamurowane, kiedy podzielono budynek. Ale nie jest to wcale prawda. Jeszcze tej samej nocy dziewczynka przekonuje się, że coś, co wyszło zza nich przemyka po domu. Co to może być? Skąd się wzięło? Wkrótce odkrywa, że za drzwiami kryje się zupełnie inny świat. Miejsce będące lustrzanym odbiciem naszego, dziwne, ale wydające się być spełnieniem marzeń. Tu pełno jest smakołyków i dziwów, a rodzice, w odróżnieniu od jej prawdziwych, wiecznie zajętych pracą, naprawdę się nią interesują. Można by wręcz powiedzieć, że aż za bardzo, ale czy Koralina w porę zorientuje się co się dzieje? Czy uniknie tragedii? A może odegra w tym wszystkim jeszcze większą rolę niż kiedykolwiek mogłaby się spodziewać?


„Koralina” to taka gaimanowska wersja „Alicji w krainie Czarów”, przepuszczona przez filtr opowieści grozy i dziwactw, których nie powstydziłby się Tim Burton. Nie myślcie jednak, że to powtórka z rozrywki. Neil Gaiman nie zrobił remake’u historii o dziewczynce, która trafiła do magicznego świata – złożył hołd klasyce; i to hołd wzorcowy, który sam kiedyś będzie taką właśnie klasyką. „Koralina” zatem to znakomicie poprowadzona, świetnie napisana książka, która, jak to najlepsze dzieła dla dzieci, spodoba się także dorosłym. Zresztą czytelnik zależnie od wieku inaczej odczytywał będzie przedstawioną tu treść.


Co więcej Gaiman z prostej opowieści o małej dziewczynce i niezwykłym świecie zrobił rasową powieść grozy. Dla młodych, to prawda, nie przeraża więc, a jedynie niepokoi (podobnie zresztą, jak czyni to wiele baśni), ale jej klimat po prostu urzeka. I chociaż całość jest napisana prosto, a fabuła także nie należy do skomplikowanych, „Koralina” to jedna z tych książek, którą warto jest polecić każdemu. Nic dziwnego, że została nagrodzona Hugo i Nebulą dla najlepszej noweli, a także zdobyła Bram Stoker Award za najlepszą książkę dla dzieci. Szkoda tylko, że polska edycja nie zawiera onirycznych ilustracji Dave’a McKeana, z którym Gaiman pracował także przy „Sandmanie”, ale z drugiej strony to konkretne wydanie wygląda bardzo dojrzale i wprost zachwyca okładką, więc trudno jest na nie narzekać.


Jeśli więc szukacie znakomitej i mądrej książki z gatunku fantastyki dla młodszych czytelników, takiej, którą sami także przeczytacie z przyjemnością, sięgnijcie po „Koralinę”. Gaiman po raz kolejny potwierdził tu swoją pisarską klasę, a całość jest po prostu niesamowita. Polecam gorąco – ta książka to drzwi prowadzące do magicznej lektur, dobrze więc, że znów znalazła się wśród wydawniczych nowości.

Komentarze