Drobinki nieśmiertelności - Jakub Ćwiek


POPKULTURA ROZMIENIONA NA DROBNE


Nigdy nie przepadałem za twórczością Ćwieka i poza jednym niezłym, choć mocno przewidywalnym opowiadaniem, tylko „Przez stany POPświadomości” przypadły mi do gustu. Może dlatego, że nie była to literacka fikcja, a relacja z podróży do Stanów? I to Stanów popkulturowych, szlakiem miejsc znanych z filmów, seriali, książek i komiksów, do których mam sentyment. A może dlatego, że Ćwiek nie był jej jedynym autorem? Kiedy jednak pojawiła się szansa przeczytania „Drobinek nieśmiertelności”, zbioru stanowiącego literackie uzupełnienie wspomnianej relacji, nie wahałem się. I chociaż w ostatecznym rozrachunku pozycja ta okazała się niespełniona, czytało się ją całkiem nieźle.


Ćwiek bez fantastyki, tak w skrócie można streścić zawartość „Drobinek”. Czytelnicy otrzymują bowiem zbiór kilku krótkich form zainspirowanych konkretnymi wydarzeniami, miejscami i opowieściami związanymi z podróżą do Ameryki. Tu spotykają się Rocky Balboa i papież Franciszek, a skinhead w koszulce z napisem „Black life matters” sąsiaduje z depresją Robina Williamsa.


I to chyba najlepiej przedstawia zawartość niniejszego zbioru. Osobliwości. Ćwiek podpatruje ludzi i sytuacje, znajduje w nich coś ciekawego, wybiera to, co najlepsze i spisuje, kiedy poczuje ten impuls. Tę iskrę natchnienia, która przekonuje go, że warto coś przedstawić. Są tu teksty, które śmiało można sobie darować, są też takie, które warto poznać – nie przekonały mnie ani stworzona nie pod wpływem podróży, a samobójstwa Robina Williamsa historia „Jak być duszą towarzystwa – poradnik”, ani tytułem kojarzący się z „Kaznodzieją” tekst „Dumni Amerykanie”, do gustu przypadł natomiast „Psikus”, niezła też była „Ulubiona miejscówka Bonobo Jonesa”. Z tym że wszystko to bardziej na zasadzie skojarzeń z kultowymi inspiracjami, niż ze względu na sam tekst.


Bo nie oszukujmy się, Ćwiek nie tylko nie ma ambicji do czegoś wyższego niż literatura rozrywkowa, ale w tym co robi jest mocno zachowawczy. Chciałby pisać jak King, często próbuje, ale tego typu gawędziarstwo mu nie leży. Pisze lekko, prosto i potocznie (czasem aż nazbyt), jego teksty czyta się szybko i przyjemnie, ale szkoda, że nie skłaniają do myślenia. I szkoda, że nie ma tu więcej emocji, bo miewa naprawdę dobre pod tym względem momenty – ale tylko miewa. Do tego nie nudzi, ale też nie zachwyca. Co ciekawe „Drobinki” dobrze sprawdzają się jako literackie uzupełnienie „Przez stany POPświadomości”, gorzej niestety jako twór samodzielny, bo sama popkultura w nim rozmieniona została na drobne, choć powinna być elementem jeśli nie wiodącym, to wyraźnie zaznaczonym.


Nie mniej jest to niezła lektura na długie, ponure popołudnia. Coś do rozerwania się z wyłączonym mózgiem. Fanom Ćwieka przypadnie pewnie do gustu, przeciwników nie przekona. To zbiór taki, jak sama popkultura czy Ameryka – zbiór środka, z gdzieś pomiędzy, nawet jeśli chodzi o gatunki. Ciekawy jako eksperyment, choć nie do końca spełniony.

Komentarze