Rat Queens #1: Magią i masakrą - Kurtis J. Wiebe, Roc Upchurch


WYZWOLONE WOJOWNICZKI


Komediowe fantasy nie jest żadnym novum. Nawet takie z wulgarnym humorem, seksualnymi aluzjami i posoką tryskającą na prawo i lewo. Ale mimo to „Rat Quenns” to seria, która ma w sobie dużo świeżości. Co ważniejsze jednak, to przede wszystkim kawał naprawdę dobrego komiksu o feministycznych, wyzwolonych heroinach, które wkraczają do walki z bestiami, z zaklęciem „pier…l się” na ustach… i to najczęściej pod wpływem halucynogennych grzybków!


Poznajcie wiecznie niewyżytą seksualnie, uwielbiającą słodycze i używki malutką Betty, Dee, której rodzice ubóstwiają gigantyczną latającą kałamarnicę, Hannah, wulgarną córkę opętanych nekromantów i skorą do walki Violet, która ma talent do władania bronią równie wielki, jak do rzucania kiepskich tekstów. Razem tworzą ekipę Królowych Szczurów, która nie ma w Palisadzie zbyt dobrej opinii. Kiedyś to między innymi dzięki nim potwory trzymały się z dala od miasta, teraz to one stanowią zagrożenie większe od nich. Po kolejnym wybryku, w ramach kary, dostają zadanie do wypełnienia, a dokładniej mają się pozbyć goblinów, które znów pojawiły się w jaskini za miastem. Nie dość więc, że czeka je trudne zadanie, to jeszcze nie zgarną żadnych skarbów, bo stwory te niczego nie gromadzą. Jednak jeszcze zanim ich misja zacznie się na dobre, na ich drodze staje tajemniczy zabójca ubrany na czarno, który już wcześniej zgładził jedną z ekip zajmującą się pracą związaną z goblinami. Dziewczynom wprawdzie udaje się go pokonać, jednak zostają przez niego naznaczone, a co raz naznaczone, będzie zniszczone i kiedy padnie na nie cień zakonu, nigdzie już nie będą bezpieczne. Co to oznacza dla królowych? Dużo walki i masakry… Czyli tego, czym i tak było wypełnione ich życie!

 

To rzeczywiście jest połączenie „Seksu w wielkim mieście” z „Władcą pierścieni”, z tym, że bohaterki „Rat Queens” są bardziej wyzwolone, a świat, w którym przyszło im żyć, choć zaludniony przez fantastyczny bestiariusz i pełen magii, daleki jest od klasycznego fantasy. Kto bowiem w dziełach tego gatunku narkotyzował się czy rozmawiał z innymi przez kawałek pokrytej runami skały, niby przez telefon komórkowy? Właśnie, a Betty, Dee, Hannah i Violet dokładnie to robią, dużo przy tym dyskutując o seksie i masakrując kolejnych przeciwników.


Fabuła pełna jest żartów, także tych niewybrednych, wulgaryzmów i krwi. Nie brakuje również oczywiście akcji, magii, a także cynizmu. O dziwo, choć bohaterki są wyzywające, nie ma tu erotyki. Jest za to świetna zabawa i, wbrew pozorom, wcale nie głupia (seria była w końcu nominowana do Eisnera, a także zdobyła m.in. nagrodę Hugo dla najlepszej opowieści rysunkowej). Do tego dochodzi także znakomita szata graficzna, wyglądająca jakby odpowiedzialny za rysunki Roc Upchurch chciał w realistyczny sposób przedstawić cartoonowo-mangowe bohaterki. I jakkolwiek dziwnie by to wszystko nie brzmiało, efekt finalny jest naprawdę znakomity. Coś w sam raz dla miłośników „Lanfeusta z Troy” – bo „Rat Queens” to taki właśnie „Lanfeust” w wersji feministycznej. Warto go poznać i przekonać się, co ma do zaoferowania.

Komentarze