LITERACKA
PROPOZYCJA NIE OD ODRZUCENIA
Chyba nie ma osoby, która nie
słyszałaby o „Ojcu Chrzestnym” – czy to o powieści, czy też kultowym, uważanym
za jedno z najlepszych dzieł w historii kinematografii, filmie, jaki powstał na
jej podstawie. Opowieść ta zyskała nie tylko wielkie uznanie, ale i odcisnęła
swoje piętno na (pop)kulturze. Jej wznowienie to doskonała okazja by przypomnieć
sobie, albo też poznać, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, losów rodu
Corleone. Nawet jeśli nie lubicie historii gangsterskich, bo to przede
wszystkim kawał dobrej literatury z wyższej półki, znakomicie napisanej i w
fascynujący sposób ukazującej od wewnątrz świat nowojorskiej mafii w powojennym
okresie. Tym bardziej poruszający, że w dużej mierze odwołujący się do faktów.
Vito Corleone, ojciec chrzestny
jednej z sześciu działających w Nowym Jorku mafijnych rodzin, rządzi okolicą w
sposób twardy, konsekwentny, ale budzący szacunek innych. Dla swoich wrogów nie
ma litości, chętnie jednak pomaga tym, którzy go o to proszą – nie za
pieniądze, których mu nie brak, ani też za jakiekolwiek korzyści materialne.
Wystarczy mu dług wdzięczności i pewność, że będzie mógł owego dłużnika w
każdej chwili poprosić o drobną przysługę. Dla ojca napadniętej dziewczyny niemogącego
znaleźć sprawiedliwości w sądzie, młodego Włocha pragnącego pozostać w Stanach
i wielu innych ludzi, Corleone to jedyna nadzieja. Jednocześnie mamy tu do
czynienia z brutalnym tyranem, otaczającym się ludźmi pełnymi własnych brudów.
Ale Vito to także człowiek starej daty, gangster minionej epoki, a powoli
nastają nowe czasy, gangsterzy zaś kolejną szansę na zarobek dostrzegają w
narkotykach. On jednak chce się trzymać od tego z daleka. Konsekwentne
podążanie drogą, jaką obrał przed laty sprowadza na niego zagrożenie, a honor
rodziny – jak i cała jej przyszłość – spocznie ostatecznie na barkach Michaela,
syna, który zrobił wszystko by odciąć się od interesów krewnych. Tylko czy
ktoś, kto na każdym kroku podkreśla jak daleki jest od tego, co reprezentuje
sobą nazwisko Corleone, amerykański bohater wojenny, w ogóle będzie chciał
przyjąć tę nową rolę?
Sześćdziesiąt siedem tygodniu na
liście bestsellerów „New York Timesa”, ponad dziewięć milionów egzemplarzy
sprzedanych w ciągu zaledwie dwóch lat i na długie lata status najlepiej
sprzedającej się książki w historii – tym właśnie może pochwalić się „Ojciec
Chrzestny”. Czy słusznie, głosy są jak zwykle podzielone, jednak trudno jest
nie docenić pisarskiego kunsztu Mario Puzo, który serwuje nam niespiesznie
prowadzoną gangsterską sagę rodzinną osadzoną w bogatym tle historycznych
realiów. Sama fabuła jest tutaj stosunkowo prosta, ale nie chodzi przecież o to,
by budować piętrową intrygę. Puzo stara się oddać codzienne życie nowojorskich
mafiosów włoskiego pochodzenia, a zarazem ich rozumieć. Ukazuje kulisy władzy i
budowania zbrodniczego imperium, ale z bohaterów czyni ludzi na swój sposób
prawych. A przynajmniej w mniejszym bądź większym stopniu kierujących się jasno
wyznaczonym kodeksem moralnym. Przesyca to wszystko nawiązaniami do prawdziwych
postaci, odbijających się w jego bohaterach, niczym w zwierciadle.
Najważniejszy i tak pozostaje
jednak styl, którym autor podaje nam swoją opowieść. Kiedy oglądałem filmowego
„Ojca Chrzestnego”, nie zachwyciła mnie ani dobra reżyseria, ani też znakomite
aktorstwo (choć tego ostatniego oczywiście nie mogłem nie docenić), ale
dialogi. Jako że głównym scenarzystą obrazu był Puzo właśnie, spodziewałem się,
że powieść też nie zawiedzie na polu stylistycznym – i nie zawiodła. Styl
amerykańskiego pisarza (oczywiście posiadającego włoskie korzenie) okazał się
głęboki, treściwy i pełnokrwisty. Jakże często pozostaje przy tym potoczny czy
wręcz wulgarny, ale w sposób spójny z całą resztą. Język, jakim operuje Puzo
jest zresztą jak jego bohaterowie – dystyngowany, ale w rzeczywistości brudny.
Czyż nie tak właśnie być powinno?
Jeśli zatem lubicie dobrą
literaturę z wyższej półki, coś prostego, ale z ambicjami, powinniście poznać
„Ojca Chrzestnego”. To świetna książka – o wiele lepsza od filmu –
dostarczająca emocji i przyjemności płynącej nie tylko z odkrywania treści, ale
przede wszystkim samego sposobu jej podania. Taka literacka propozycja nie do
odrzucenia.
Komentarze
Prześlij komentarz