KOLEKCJA
NIEZŁEJ POLSKIEJ FANTASTYKI
To nie będzie tylko i wyłącznie
recenzja pierwszego tomu „Pana Lodowego Ogrodu” – tych w sieci krąży już
dostatecznie dużo. Ponieważ ta powieść otwiera zarazem zarówno własny cykl, jak
i kolekcję Mistrzowie Polskiej Fantastyki, warto przyjrzeć się także tej
drugiej jako całości. Dwie rzeczy mogę zdradzić już na wstępie: Grzędowicz
napisał niezłą książkę, a sama seria zarówno jeśli chodzi o cenę, jak i jakość
wydania prezentuje się naprawdę atrakcyjnie.
Zacznijmy jednak od tego o czym
właściwie jest „Pan Lodowego Ogrodu”. Mamy daleką przyszłość, ludzkość
podbijającą kosmos i problemy, których nie rozwiązał postęp technologiczny i
naukowy. Przyczyną tych ostatnich jest obecnie planeta Midgaard, zamieszkana przez
człekopodobną cywilizację, która znajduje się na etapie rozwoju daleko w tyle
za osiągnięciami ludzi. Ludzkość wysyła tu różne ekspedycje naukowe i misje
badawcze, ale oczywiście ich członkowie musieli zrezygnować ze wszystkich
udogodnień i rzeczy, jakich nie ma na Midgaardzie. I tak na niewiele by się im
to zdało, bo w okolicach globu wszelka technologia z nieznanych przyczyn
zaczyna szybko szwankować i psuć się. Co więcej, żadna z dotychczasowych ekip,
które przybyły na powierzchnię, nie powróciła ani nie dała znaku życia. I tu na
scenę wkracza komandos Vuko Drakkainen, który, choć nieszczególnie chętnie, ma
samotnie odszukać swoich poprzedników, dowiedzieć się co się z nimi stało i
powrócić. Żadne z tych zadań nie będzie łatwe, bo tak, jak oni, nie może
posiadać ani ubioru ani broni z własnego świata, a zagrożenie czai się na
każdym kroku. Midgaard wita go w końcu niezwykłościami, jakich się nie
spodziewał, a także wydarzeniami, w jakich centrum nie chciałby się znaleźć
jakikolwiek człowiek…
„Pan Lodowego Ogrodu” nie jest zbyt
odkrywczy, książek Science Fantasy nie brakuje przecież na naszym rynku, także
klasycznych już pozycji. Pisywali je również nasi rodacy, w tym Lem choć
wprawdzie ujęcie pewnych jego dzieł w tego typu ramy wyrządziłoby im sporą krzywdę.
Grzędowicz w niezły sposób powielił motywy pomieszane nieco (ale tylko nieco) z
mitologią skandynawską i skupił się na stworzeniu lekkiej opowieści przygodowej
w klimatach Fantasy. Sprawnie napisanej (szczególnie na początku, kiedy w jego
stylu da się wyczuć większy pazur i większe zainteresowanie własną opowieścią)
i podążającej dość utartą ścieżką, ale przyjemnej w odbiorze i mającej swój
klimat.
Sama treść wprawdzie niczym
szczególnym nie zaskakuje, ale też i nie stanowi rozczarowania. Wręcz przeciwnie,
bo „Pan Lodowego Ogrodu” to mimo wszystko jedna z ciekawszych rodzimych lektur
tego typu, doceniona przez czytelników, jak i krytyków. Mogło być wprawdzie
lepiej, ale doceńmy co mamy. Czepiać nie można się jednak samego wydania. Jak
na kolekcję dostępną w salonach prasowych, cena jest atrakcyjna, bo to w końcu
ledwie 17 zł za wcale nie cienki tom, mamy też twardą oprawę, niezły papier i
niby drobiazg, ale przyjemny – format całości nie jest pomniejszony, jak to
często bywa. W środku czeka jeszcze zakładka z ilustracją panoramy, w jaka
układają się grzbiety okładek całej kolekcji.
Jednym słowem warto. Bo dobrze, bo
solidnie i bo tanio. Ale przede wszystkim dlatego, że ten tom, jak i wiele
pozostałych (wypowiadam się o tych, które miałem okazję czytać, jak „Achaja”)
to udana lektura dla miłośników rodzimej fantastyki.
Komentarze
Prześlij komentarz