DICK
NA KRAWĘDZI
„Inwazja z Ganimedesa” to ani
najbardziej znana z książek Dicka, ani też – jak słusznie zauważa we wstępie
Wojciech Orliński – najlepsza. Ale nawet słabsze utwory szalonego pisarza,
nawet takie, jak ten, napisane do spółki z innym autorem, to kawał znakomitej
literatury, z którą nie mogą się równać podobne współczesne twory, a i
większość klasyki także nie osiąga podobnego poziomu. „Inwazja” na dodatek,
obok bycia kolejną dobrą powieścią Dicka, jest także bardzo ważnym utworem w
jego dorobku, bo rozpoczynającym właściwy, jakże charakterystyczny dla niego
okres jego twórczości.
Jak się można domyślić, rzecz
opowiada o inwazji z kosmosu. Dick co prawda pierwotnie planował napisać
kontynuację „Pana z wysokiego zamku”, gdzie najeźdźcami mieli być nie obcy, a
Japończycy okupujący Stany Zjednoczone, jednak ogólny zamysł pozostał taki sam.
Podbój. Okupacja. Wchłonięcie. Tak to zawsze się odbywa. Ziemia przyszłości,
miejsce, gdzie pokoje hotelowe rozmawiają ze swoimi mieszkańcami, w modzie nie
ma rozróżnienia na płcie, a wideofony i latające samochody są normą, ściągnęła
na siebie uwagę mieszkańców Ganimedesa. Ci przypominający owady obcy byli
podzieleni co do tego, jak powinien przebiegać „kontakt”, zwyciężyła jednak
opcja wojny. Teraz jest już po wszystkim, wojna wybuchła, ludzkość przegrała,
zaczęła się okupacja a teraz przybysze chcą zupełnej kapitulacji. Wielu ludziom
to nie przeszkadza, pod nowym dowództwem też mogą ułożyć sobie życie, są jednak
tacy, którzy walczą z najeźdźcą. Szef Biura Badań Psychodelicznych, doktor Rudolph
Balkani, wynalazł broń, która mogłaby odmienić losy ludzkości, ale zwleka z jej
użyciem. Twierdzi, że to dlatego, iż nie znalazł jeszcze na nią antidotum, a
jej działanie zatrzyma nie tylko obcych, ale i ludzi. Czy to jednak cała
prawda?
Tymczasem jeden z Ganimedejczyków,
przywódca opozycji Mekkis, staje w obliczu własnych problemów. Nie dość, że
przypadła mu najgorsza możliwa parcela (Tennessee), gdzie praktycznie nie
dotarły jeszcze wpływy przybyszów, to jeszcze Wyrocznia przepowiada, że
ciemność ogarnie ich wszystkich. Tylko co to enigmatyczne proroctwo właściwie
oznacza?
O tej powieści można powiedzieć, że
to taki Dick na krawędzi. Jeszcze nie ten chory, paranoiczny, szalony i
zniszczony psychicznie przez narkotyki geniusz, który swoje lęki i wizje
przelewał na papier w jedyny w swoim rodzaju sposób, ale już nie fantasta
jakich wielu. Pisarz eksperymentując z narkotykami, pod wpływem LSD, które
podsunął mu Ray Nelson właśnie, współautor tej powieści i autor choćby zekranizowanego
jako „Oni żyją” opowiadania, zaczyna się zmieniać, zmienia się też jego
twórczość. „Inwazja z Ganimedesa” stanowi zapowiedź jego największych dzieł, to
tu porusza tematykę i tworzy sceny, do których potem będzie wracał. Paranoja
jeszcze nie dominuje, ale talent profetyczny Dicka daje o sobie znać. Co prawda
w naszej rzeczywistości nie mamy ani latających samochodów, ani telepatycznych
zdolności, ani tym bardziej sztucznej inteligencji na takim poziomie, jak
tutaj, ale mamy coś innego. Mamy kapitalistyczną niewolę, w której musimy
płacić za rzeczy, jakie powinny być bezpłatne – pisarz przewidział to w latach
60. XX wieku, okresie rozkwitu gospodarczego Ameryki, poruszając tematykę na
przekór innym. I jakże słusznie.
Na tym jego profetyzmu nie koniec.
Oczywiście tego typu elementy powinniście przede wszystkim odkrywać sami, bo
jaka to przyjemność otrzymać wszystko na tacy od kogoś innego?, ale warto
choćby zauważyć zdawałoby się drobiazg, który drobiazgiem nie jest: modę
uniseks. Zatarcie się granic między ubiorem męskim i kobiecym. Kto popatrzy na
obecne trendy modowe (i nie tylko), z pewnością doceni jak daleko umysł Dicka
wybiegał w przyszłość. Przy okazji warto też docenić jego podejście do samego
tematu inwazji. Kosmici nie chcą wymordować ludzkości, jedynie tę jej część,
która stoi im na drodze. Chcą nami władać, bo o władzę zawsze w wojnie przecież
chodzi. Ich struktury, szczególnie polityczne, też są intrygujące i
przekonujące. Realistyczne. Nie ważne, że autor czasem ukazuje ich samych w
dość infantylny sposób, jakby wyrwany z literatury pulpowej, w której tkwił od
początków swojej kariery, a jeszcze w tej powieści nie uwolnił się od jej
wpływów. Ale czy to minus? Już bardziej znak pewnych czasów, które Dick i tak wyprzedzał.
A przecież pisał przy tym w naprawdę znakomity sposób, lekki, to prawda, ale doskonale
oddający jego wizję i to, co autor chciał nam przekazać. Pełny przy tym, jeśli
oceniać go literacko, a zarazem znakomity także na niezobowiązującym poziomie
rozrywkowym.
A na tym nie koniec. Mamy przecież
to doskonałe pierwsze polskie wydane, zamknięte w twardej oprawie, z dodatkową
obwolutą, wspaniale, choć skromnie zilustrowane. Jak wszystkie poprzednie tomy
od Rebisu, także ten pod względem edytorskim prezentuje się przepięknie – także
na półce. A że w parze z tym idzie znakomita treść, każdy miłośnik dobrej
fantastyki powinien poznać „Inwazję z Ganimedesa”.
Komentarze
Prześlij komentarz