Maciej Parowski, ten sam, który
przed laty dał nam choćby „Funky Kovala”, w swojej polecance wspomina, że
odnajduje w tym albumie ślady Kinga, Barkera, Orbitowskiego, „Dziewiątych Wrót”
a nawet „Hellboya”. Ja skłonny jestem zgodzić się z nim, co do Orbitowskiego i „Wrót’,
jako miłośnik grozy nie znajduję tu jednak podobieństw do twórczości Króla
Horroru ani sadystyczno-masochistycznych dziwactw twórcy „Hellraisera”. Co nie
zmienia faktu, że „Liber Horrorum” to dobry komiks, i to bardzo. Na dodatek
mocno kojarzący się z pracami Michała „Śledzia” Śledzińskiego i paru innych
twórców z nieodżałowanego magazynu „Produkt”.
Katastrofa lotnicza na Babiej Górze
w roku 1969, zwłoki przerażonego narciarza znalezione tam trzy lata później, polska
piramida i swojskie siły nieczyste. Dwójka młodych, warszawskich handlarzy
nietypowymi przedmiotami, Kacper i Natalia, trafia w sam środek wydarzeń, które
mogą ich przerosnąć, a wszystko zaczyna się niewinnie. Pan Antonii, pracownik
archiwum gdzieś pod Lublinem, zgłasza się do nich, chcąc sprzedać im
prawdziwego białego kruka, tzw. „Księgę grozy”. Pochodzące z siedemnastego lub
początków osiemnastego wieku tomiszcze zawiera najdokładniejszy opis pojawienia
się „diabłów” w środku miasta. Opis prawdziwego nawiedzenia? A może zbiorowej
histerii? Księga owiana jest złą sławą, każdy, kto ją przeczytał nie skończył
dobrze, a na dodatek sam pan Antonii dziwnie się zachowuje. Obie strony
dobijają targu, sprzedający cieszy się, że pozbył się „Księgi grozy”, młodzi
liczą na duży zysk. Nie bojąc się legend na temat woluminu, Kacper zanurza się
w lekturze. I wtedy wokół niego zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Rzeczy,
które mogą być śmiertelnie niebezpieczne nie tylko dla niego…
Kiedy miałem kilkanaście lat,
zacząłem fascynować się horrorami. Ciągły niedosyt filmów grozy zacząłem
zagłuszać literaturą z tego gatunku, potem przyszła kolej na szeroko rozumianą
fantastykę, a gdzieś pomiędzy zawsze przewijały się komiksy, które chłonąłem od
najmłodszych lat. Wspominam o tym, bo „Liber Horrorum” to dla mnie
sentymentalny powrót do wspomnień z tamtego okresu. Okresu, kiedy zaczytywałem
się wspomnianym na wstępie „Produktem”, pismem zawierającym najróżniejsze (ale
przeznaczone dla dorosłych) czarnobiałe komiksy rodzimych twórców, i „Magazynem
Fantastycznym” drukującym opowiadania tylko polskich autorów. Zawarte tam
historie często jakże dalekie były od profesjonalizmu, miały w sobie to coś.
Pasję. I swojski, trafiający do serca klimat.
I takie jest też „Libre Horrorum”.
Rzecz dość prosta, oparta na doskonale znanych każdemu miłośnikowi horrorów
schematach, ale zaprezentowana czytelnikowi w sposób uroczy. Ma swój klimat, który
buduje pomieszanie nowoczesności, historii i legend – miejskich, ale także tych
bardziej… hmm… tradycyjnych. Jest tu coś z urban fantasy, jest czysty horror,
trochę zahaczający o Lovecrafta. Cetnarowskiemu fabuła udała się całkiem
sprawnie, znakomita jest za to szata graficzna Kułakowskiego. Taka na styku
rysunków Śledzia i także znanego z „Produktu” Kamila „Kurta” Kochańskiego (a
dokładniej jego późniejszych prac z nowych epizodów „Niedźwiedzia”), prosta,
czasem cartoonowa, ale udana i, no właśnie, nastrojowa. Jeśli lubicie takie
swojskie klimaty, pełnymi garściami czerpiące z popkultury i legend,
powinniście :Liber Horrorum” poznać. To dobry komiks i mam nadzieję, że twórcy
jeszcze kiedyś połączą siły.
Komentarze
Prześlij komentarz