Lucky Luke #60: Daltonowie tracą pamięć - Xavier Fauche, Jean Léturgie, Morris

AMNEZJA DALTONÓW


Drugi z wydanych w kwietniu tego roku albumów "Lukcy Luke'a" skupia się na postaciach największych wrogów tytułowego bohatera, braciach Daltonach. Oczywiście o czym by nie opowiadał, każdy komiks z tej serii dostarcza zawsze dobrej, lekkiej i pełnej humoru rozrywki i nie inaczej jest także tym razem. I choć nie należy on do najbardziej oryginalnych opowieści o najszybszym kowboju świata, trzyma poziom, do jakiego przyzwyczaili nas kontynuatorzy serii.


Bracia Daltonowie to zakały Dzikiego Zachodu i najwięksi wrogowie Lucky Luke'a, z którymi nasz dzielny bohater od dawna bawi się w kotka i myszkę. On ich łapie, oni trafiają do więzienia, znajdują sposób by z niego uciec, przy okazji mają genialny plan na kolejny skok, a potem kowboj znów ich chwyta, zanim uda im się cokolwiek osiągnąć i tak w kółko. Co tym razem przyszło im do głowy? Kiedy więzień zajmujący jedną z sąsiednich cel zostaje wypuszczony na wolność ze względu na amnezję, przestępcy postanawiają zacząć udawać chorobę. Luka prawna zabraniająca karania kogoś, kto nawet nie pamięta swoich czynów staje się ich nową szansą na przechytrzenie wymiaru sprawiedliwości. Nic prostszego? Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić! Sąd nie jest skłonny ani tak łatwo im uwierzyć, ani tym bardziej odpuścić. Dlatego też wynajęty zostaje nie kto inny, tylko Lucky Luke, który ma pomóc braciom przypomnieć sobie fakty z ich przeszłości...


Przyznam, że nie spodziewałem się, iż ten tom będzie tak udany. Jego fabuła opiera się w końcu na pomyśle, który - co tu dużo mówić - wydaje się być zrodzony z desperacji. A jednak scenarzyści tego album Jean Leturgie i Xavier Fauche zdołali nie tylko przekuć go w coś udanego, ale przede wszystkim wykorzystali cały pomysł w najlepszy możliwy sposób. W konsekwencji powstała fabuła, którą czyta się jednym tchem, pełna żartów, przygód i nieśmiertelnego klimatu charakterystycznego dla Lucky Luke'a.


Szata graficzna także nie zwodzi. Odpowiedzialny za nią Morris, ojciec całej serii i twórca postaci najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie, jak zwykle pokazał się od znakomitej strony. Czysta, klasyczna, cartoonowa kreska plus prosty, ale świetnie do niej pasujący kolor nieodmiennie robią wrażenie od kilkudziesięciu lat. I nie przestaną, bo takie rzeczy się nie starzeją.


W skrócie, jeśli szukacie dobrego komiksu humorystycznego, zainteresujcie się "Lucky Luke'iem". Możecie nie lubić westernów, ale ta seria i tak się Wam spodoba. Polecam.


A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze