Saga Winlandzka, tom 2 - Makoto Yukimura

MANGOWI WIKINGOWIE



Historia wydawania mangi w Polsce zaczęła się wraz z publikacją komiksu poniekąd historycznego (i to na dodatek traktującego o naszym kraju). Wydany na przełomie 1996 i 1997 roku tytuł „Aż do nieba”, bo o nim mowa, nie był jednak zbyt udany i wcale bym się Wam nie dziwił, gdybyście mieli obawy odnośnie podobnych tytułów. Ale niesłusznie. O ile Riyoko Ikeda nie wczuła się zbytnio w klimat Polski, o tyle Makoto Yukimura w swojej „Sadze Winlandzkiej” absolutnie rewelacyjnie wszedł w świat wikingów. I to do tego stopnia, że maga potrafi zachwycić nawet tych, którzy za historyczno-przygodowymi opowieściami, podobnie jak ja, nie przepadają.


Rok 1008. Od trzech stuleci Anglię plądrują najróżniejsi najeźdźcy, a wśród nich, oczywiście, wikingowie. Jednakże to, co na początku IX wieku zaczęło się jako zwykłe grabieże, wraz z upływem lat zmieniło się w inwazję, której cel był prosty – obalić anglosaską władzę. W końcu kraj tak rozległy i zasobny był miejscem, którego pożądało niejedno plemię.

Akcja tomu zaczyna się, kiedy zwiadowca wikingów, młody Thorfinn, ucieka przed angielskimi wojakami. Ranny, zabija ich i wpada do wody. Życie ratuje mu kobieta, która mieszka samotnie z córką. Po starcie syna opiekuje się Thorfinnem, jak własnym dzieckiem, karmi go i ukrywa przed szukającymi go wojownikami, jednak chłopak i tak daje znak swoim do ataku. W rzezi do jakiej dochodzi wkrótce potem, młodzieniec zaczyna dostrzegać prawdziwe oblicze okrucieństwa swoich towarzyszy. Czy jednak zechce mu się przeciwstawić?


O „Sadze Winlandzkiej” szumnie mówi się, że to jedna z najlepszych serii o wikingach w historii komiksu, ale nie ma w tym grama przesady. Świetnie napisana, podana z dbałością o szczegóły i rewelacyjnie zilustrowana jest może dość nietypowym cyklem, jak na mangę, ale trudno przeczyć jej niesamowitości. A przecież komiksów w tym temacie nigdy nie brakowało. „Thorgal” rysowany przez naszego rodaka, Grzegorza Rosińskiego jest nie tylko w Polsce tytułem kultowym, do tego warto też wspomnieć bazującego na celtyckich mitach „Sláine’a”, który też zdobył dużą sławę. A jednak dzieło Makoty Yukimury nie ustępuje im pola.


Jak na dobrą opowieść przystało, mamy tu konkretną akcję, przygody, walki, zagrożenie, ciekawe postacie – w tym kilka historycznych – i bogactwo wątków pobocznych. „Saga Winlandzka” to historia pełna epickiego rozmachu. Prawdziwa, z dobrze zarysowanym tłem historycznym i rewelacyjną szatą graficzną. Ilustracje są realistyczne, pełne detali i pięknych krajobrazów. Postacie też prezentują się dobrze, bo ich stroje, broń i sprzęt oddano w najdrobniejszych szczegółach. Może na początku wikingowie z wielkimi oczami wyglądają osobliwie, tak samo jak sceny walk rozrysowane z typowo mangową dynamiką, ale czytelnik szybko się do tego przyzwyczaja i daje porwać się tej imponującej serii. Dlatego też polecam Wam gorąco „Sagę Winlandzką” bardzo gorąco. Znakomita, a na dodatek solidna (każdy tom liczy ponad czterysta stron!) lektura dla miłośników dobrych komiksów gwarantowana.

Komentarze