GDYBY
NARNIA ZNAJDOWAŁA SIĘ W ŚWIECIE KUPEK
Jeśli humorystyczna fantastyka to
tylko Pratchett, ewentualnie Tom Holt. Taka zasadę wyznaję od lat, bo niestety
poza dziełami tych dwóch jegomości, praktycznie nie spotkałem nic dobrego ze
wspomnianego gatunku. Owszem, jeszcze nieźle bawiłem się czytając stare teksty
Roberta Zaręby, czasem jakieś opowiadanie z Jakubem Wędrowyczem rozśmieszyło
mnie na chwilę, ale na tym koniec. Wszystkie inne podobne próby kończyły się
albo znudzeniem, albo zażenowaniem poziomem lektury – albo tym i tym
jednocześnie. Dlatego z wahaniem sięgnąłem po „Barbarzyńców w Krainie Fetoru”. Sięgnąłem
jednak, bo przypomniał mi się udany „Świat kupek” wzmiankowanego już Pratchetta
i nie żałuję, bowiem zabawa z powieścią Ivarsa okazała się udana i warto ją
polecić zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Ale po kolei.
Poznajcie Lawinę. Lawina to paczka
dzieciaków, w skład której wchodzą dziesięcioletni bliźniacy Juan i Paco, ich o
rok młodsza koleżanka Uma, na którą wiecznie trzeba czekać, siedmioletnia Mar, którą
rodzice w ogóle się nie interesują, pięć lat od niej starszy, tchórzliwy Pablo
i wreszcie trzynastoletni Miguel, miłośnik sportu i wielki przystojniak. Los
chce, że te wakacje spędzać muszą w mieście, snują się więc bez celu to tu, to
tam, nieświadomi nawet, że są krok od wielkiej przygody. Zanim ta jednak
nastąpi, męczą się nudnego popołudnia, bo wszędzie albo kolejki, albo pełno
turystów, a dla nich nie ma nic ciekawego. Decydują się więc iść i powybijać
trochę szyb w opuszczonym budynku laboratorium nad rzeką, ale okazuje się, że
miejsce to wciąż skrywa wiele tajemnic. Bohaterowie prosto ze swojego świata
trafiają do Krainy Fetoru, równoległej rzeczywistości stworzonej przez pewnego
naukowca, który chciał miejsca, gdzie nie musiałby się martwić o jedzenie,
prysznic i inne przyziemne rzeczy przeszkadzające mu w pracy. Tu na
rozdzielonych i zagubionych w niewielkim, ale szalonym świecie dzieci czeka
wyzwanie: muszą się odnaleźć i wrócić do siebie, ale jak wiadomo nie będzie to
wcale takie łatwe…
Gdyby „Narnia” znajdowała się w „Świecie
kupek”, chyba tak najkrócej i najlepiej można scharakteryzować tę niegrubą, ale
uroczą książeczkę, którą z pewnością zachwyciłbym się jako dziecko. Ale nawet
teraz jestem z lektury bardzo zadowolony. Obudziła we mnie kilka sentymentów
(ach to dziecięce włóczenie się po opuszczonych budynkach i tym podobne
sprawy), przywołała nieco momentów z młodych lat, a nawet przypomniała jeden z
komiksów z „Kaczorem Donaldem”, którymi się wtedy zaczytywałem, a w którym
siostrzeńcy nie chcą się myć i chwalą zalety brudu.
Ale abstrahując od tego
wszystkiego, od porównań z prozą Pratchetta i innych podobnych rzeczy, „Barbarzyńcy
w Krainie Fetoru” to po prostu dobra, lekko napisana, nie do końca grzeczna,
wesoła i mimo wszystko ucząca poprzez zabawę książka w sam raz na gorące dni.
Dobrze poprowdzona, daleka od infantylności i bardzo ładnie zilustrowana, po
prostu sama się czyta. Na wakacje to lektura wprost idealna, tak samo zresztą
jak i na inne pory roku, dla przypomnienia sobie letnich przygód. Dobra zabawa
w dobrym stylu gwarantowana.
Komentarze
Prześlij komentarz