Marzi, tom 1: Dzieci i ryby głosu nie mają - Marzena Sowa, Sylvain Savoia

KOLOROWY PRL


Niewielu jest rodzimych twórców komiksowych, którym udało się zrobić światową karierę. W Europie kilku zyskało sławę, że wspomnę choćby Rosińskiego, gorzej jednak rzecz ma się w Stanach, gdzie prawdziwą popularność zdobyli nieliczni, jak urodzony w Polsce Joe Kubert, założyciel pierwszej szkoły komiksu czy prawnuk Henryka Sienkiewicza, Bill Sienkiewicz. Można też przy okazji wspomnieć Piotra Kowalskiego (seria „SEX” dla Image Comics), Szymona Kudrańskiego („Spawn”) czy Janusza Pawlaka („Toshiro”), ale to wyjątki potwierdzające regułę. Tym bardziej warto więc docenić „Marzi” i jej współautorkę, Marzenę Sowę. Seria nie dość, że najpierw zadebiutowała pod szyldem belgijskiego wydawnictwa Dupis (tego samego, które dało nam choćby „Smerfy” czy „Lucky Luke’a”) to jeszcze w roku 2011 doczekała się amerykańskiego wydania. I to nie byle jakiego, bo w ramach linii wydawniczej DC Vertigo („Sandman”, „Kaznodzieja”, „100 naboi”). Teraz „Marzi” powraca na nasz rynek w zbiorczym wydaniu i jeśli jeszcze jej nie czytaliście, to doskonała okazja by poznać całość. A jest tego warta.


O samej fabule albumu trudno jest powiedzieć coś konkretnego, bo składa się na niego wiele krótkich opowieści powiązanych ze sobą właściwie tylko postacią głównej bohaterki, jej otoczeniem i czasami, w jakich przyszło jej żyć. W skrócie „Marzi” to autobiograficzna historia dzieciństwa Marzeny Sowy, jakie przypadło na lata 80. XX wieku. Czas, kiedy w Polsce panował ustrój komunistyczny, w sklepach brakowało produktów, a na ulicach spotkać można było czołgi. Główna bohaterka, mała dziewczynka, wiedzie normalne życie, doświadczają uroków i trudów codzienności. Poznajemy jej losy, bliskich, domowe tradycje, zabawy, szkołę, dom… Wszystko, co składa się na nią i ją kształtuje…


Jedną z największych zalet „Marzi” jest fakt, że daleko temu komiksowi do typowych opowieści o czasach PRL-u, których namnożyło się w ostatnich latach. Opowieści szarych, smutnych, przygnębiających i jednostronnych w swym pomijaniu tego, co w owym okresie było dobre. Marzena Sowa poszła w inną stronę. Nie portretuje tamtych czasów, nie wytyka, nie piętnuje, nie skupia na ustroju, jaki wówczas panował (choć siłą rzeczy nie może go pominąć – i nie pomija). Opowiada po prostu o sobie, o swoim dzieciństwie i przeżyciach. O religii, o tradycji, o ludziach. Bez złudzeń, bez upiększania, ale i bez demonizowania. Jej świat nie jest szary, to świat dziecka, które wszystko odbiera intensywnie. Świat pełen barw i drobnych radości, choć przecież nie pozbawiony problemów i pewnej dozy okrucieństwa.


A wszystko to rozpisane w formie lekkich, sympatycznych krótkich komiksów traktujących o najróżniejszych rzeczach. Jest w tym prostota, jest szczerość, duża dawka sentymentu i prawda, której nie da się nie cenić. Całość wygląda, co prawda jak komiks dla dzieci (ilustracje w wykonaniu Sylvaina Savoii, życiowego partnera Sowy, są cartoonowe, nieskomplikowane i barwne), ale bardziej odnajdą się w nim dorośli. I to nie tylko ci, pamiętający czasy PRL-u. A warto. Bo „Marzi” to dobry komiks, i to bardzo. Dla dużych i dla małych, świetnie przy tym wykonany i znakomicie wydany (ta edycja zbiera pierwsze cztery tomy wersji oryginalnej). Polecam.

Komentarze