DZIKI
ZACHÓD NA KOZETCE
Niektóre serie komiksowe nigdy się
nie nudzą. Nie ważne do jakiej grupy wiekowej czy płciowej odbiorców są
kierowane, ani jaki właściwie gatunek reprezentują, zawsze dostarczają
znakomitej zabawy każdemu, spragnionemu jej czytelnikowi. Jedną z nich jest
zdecydowanie „Lucky Luke”, którego dwa kolejne tomy trafiły w sierpniu na
sklepowe półki. Oba traktują o Daltonach i oba są naprawdę znakomite, ale
pozwólcie, że na początek przyjrzę się pierwszemu z nich.
Czym byłaby Ameryka bez
psychoanalityka, kozetki i wypłakujących mu się pacjentów? Tym samym, czym bez
Dzikiego Zachodu. I tak oto psychiatra prosto z Niemiec, profesor Otto von
Himbeergeist, trafia do Ameryki, gdzie postanawia udowodnić, że jest w stanie
za pomocą swoich sesji wyleczyć Daltonów z ich przestępczych skłonności. Czy
naprawdę będzie w stanie dokonać czegoś tak niezwykłego? Lucky Luke nie jest
przekonany, dlatego też chce dopilnować wszystkiego osobiście, a tymczasem
główni zainteresowani czyli Daltonowie nie zamierzają zmarnować nadarzającej
się okazji…
Rzecz z „Lucky Luke’iem” ma się
tak, że każdy tom oparty jest właściwie na identycznym schemacie. Pojawiają się
kłopoty, nasz dzielny rewolwerowiec strzelający szybciej niż jego cień pojawia
się w samym ich środku i – po obowiązkowych trudach i znojach – naprawia
wszystko i odjeżdża samotnie w kierunku zachodzącego słońca. Coś takiego
sprawdziłoby się raz, drugi, trzeci, nawet i dziesiąty, ale pewnie dalej nie
miałoby to już najmniejszego sensu. Znudziliby się czytelnicy, znudziliby także
i autorzy… Co zatem sprawia, że „LL” ukazuje się nieprzerwanie od 1946 roku i
liczy już 80 albumów (plus serię poboczną), a wciąż cieszy się popularnością i
uznaniem fanów?
Przede wszystkim humor, bo dla
niego głównie czyta się tą serię. Do tego dużo tu puszczania oka do czytelników
zaznajomionych z historią i popkulturą, co podnosi poziom serii. Ale i
przygody, choć prowadzone według niezmienionego przez lata schematu, nie
zawodzą. Są ciekawe, potrafią zaangażować czytelnika, a przy okazji czasem
wykraczają poza gatunkowe ramy. Tak jest też po części tym razem, choć nie-westernowe
wątki nie zostały tu jakoś szczególnie zarysowane.
Dodajcie do tego świetne
ilustracje, ponadczasowość i tradycyjnie znakomite wydanie i dostaniecie
komiks, który powinni poznać wszyscy miłośnicy opowieści obrazkowych
niezależnie od wieku. To bardzo dobra seria i nawet jeśli nie lubicie
westernów, powinniście dać jej szansę. Nie przypadkiem stała się klasyką.
Komentarze
Prześlij komentarz