Lucky Luke #44: Daltonowie na kuracji - René Goscinny, Morris

DZIKI ZACHÓD NA KOZETCE


Niektóre serie komiksowe nigdy się nie nudzą. Nie ważne do jakiej grupy wiekowej czy płciowej odbiorców są kierowane, ani jaki właściwie gatunek reprezentują, zawsze dostarczają znakomitej zabawy każdemu, spragnionemu jej czytelnikowi. Jedną z nich jest zdecydowanie „Lucky Luke”, którego dwa kolejne tomy trafiły w sierpniu na sklepowe półki. Oba traktują o Daltonach i oba są naprawdę znakomite, ale pozwólcie, że na początek przyjrzę się pierwszemu z nich.


Czym byłaby Ameryka bez psychoanalityka, kozetki i wypłakujących mu się pacjentów? Tym samym, czym bez Dzikiego Zachodu. I tak oto psychiatra prosto z Niemiec, profesor Otto von Himbeergeist, trafia do Ameryki, gdzie postanawia udowodnić, że jest w stanie za pomocą swoich sesji wyleczyć Daltonów z ich przestępczych skłonności. Czy naprawdę będzie w stanie dokonać czegoś tak niezwykłego? Lucky Luke nie jest przekonany, dlatego też chce dopilnować wszystkiego osobiście, a tymczasem główni zainteresowani czyli Daltonowie nie zamierzają zmarnować nadarzającej się okazji…


Rzecz z „Lucky Luke’iem” ma się tak, że każdy tom oparty jest właściwie na identycznym schemacie. Pojawiają się kłopoty, nasz dzielny rewolwerowiec strzelający szybciej niż jego cień pojawia się w samym ich środku i – po obowiązkowych trudach i znojach – naprawia wszystko i odjeżdża samotnie w kierunku zachodzącego słońca. Coś takiego sprawdziłoby się raz, drugi, trzeci, nawet i dziesiąty, ale pewnie dalej nie miałoby to już najmniejszego sensu. Znudziliby się czytelnicy, znudziliby także i autorzy… Co zatem sprawia, że „LL” ukazuje się nieprzerwanie od 1946 roku i liczy już 80 albumów (plus serię poboczną), a wciąż cieszy się popularnością i uznaniem fanów?


Przede wszystkim humor, bo dla niego głównie czyta się tą serię. Do tego dużo tu puszczania oka do czytelników zaznajomionych z historią i popkulturą, co podnosi poziom serii. Ale i przygody, choć prowadzone według niezmienionego przez lata schematu, nie zawodzą. Są ciekawe, potrafią zaangażować czytelnika, a przy okazji czasem wykraczają poza gatunkowe ramy. Tak jest też po części tym razem, choć nie-westernowe wątki nie zostały tu jakoś szczególnie zarysowane.


Dodajcie do tego świetne ilustracje, ponadczasowość i tradycyjnie znakomite wydanie i dostaniecie komiks, który powinni poznać wszyscy miłośnicy opowieści obrazkowych niezależnie od wieku. To bardzo dobra seria i nawet jeśli nie lubicie westernów, powinniście dać jej szansę. Nie przypadkiem stała się klasyką.


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze