Kajtek i Koko w kosmosie #3: Przyjaciel Jol - Janusz Christa


FANTASTYCZNY KOMIKS POLSKI


Z klasyką różnie to bywa. Z jednej strony czasem jest tak, że coś jest do niej zaliczane, bo wówczas nie istniało nic lepszego, co nie znaczy, że twór ów wyróżnia się szczególną jakością. Częściej jednak są to rzeczy wartościowe, bo kiedyś nie tylko liczyła się jakość, nie ilość, ale przede wszystkim twórczość wciąż była świeża i pełna autentycznej pasji, którą od lat zastępuje już tylko wykalkulowanie. I właśnie takim dziełem jest „Kajtek i Koko w kosmosie”, historia, która nawet po pięćdziesięciu latach robi wielkie wrażenie.


Kajtka i Koka podróży przez kosmos ciąg dalszy. Wysłani przez profesora Kosmosika w ramach eksperymentu na gwiezdną tułaczkę, dalej odkrywają nowe światy, poznają ich mieszkańców, zdobywają przyjaciół i wrogów i przeżywają niesamowite przygody. W chwili, gdy zaczyna się akcja tej części, Koko zostaje w końcu wypuszczony i znów jest sobą, ale nieco dawnych przyzwyczajeń jednak w nim pozostało. Do tego w dalszej drodze towarzyszy im owadopodobny Jol. Powoli staje się jednak jasne, że najgorsze (i najdziwniejsze) rzeczy dopiero przed nimi…


Gdyby komiks ten powstał dzisiaj, byłby wtórny (w końcu jego schematy zostały już do cna zgrane), a przede wszystkim nie pobudzałby tak serc i umysłów. Im więcej współczesnych dzieł czytam, tym wyraźniej widzę, jak wszędobylski przekaz wizualny i ożywianie na ekranie nieziemskich cudów, zabiły ludzką wyobraźnię. Na szczęście Janusz Christa tworzył w latach, kiedy to autor musiał potrafić urzec swoją wizją. I musiał także nieźle się nagłówkować, by zawrzeć w swoim dziele jakąkolwiek satyrę, a nie podpaść cenzurze. Chriście udała się każda z tych rzeczy. Stworzył porywającą przygodówkę science fiction, pełną niezwykłości i epickich scen, a jednocześnie wypełnił ją analogiami do swej współczesności. Ta pierwsza strona komiksu zadowoli najmłodszych (tych dużych, z sentymentalnym sercem zresztą też), druga odsłoni przed dorosłymi głębię całości.


A na tym nie koniec. Jak na komiks publikowany w czasach PRL-u przystało, „Kajtek i Koko w kosmosie” bawiąc uczy, ucząc bawi. I robi to w świetnym stylu. Nie czuć tu nachalnego dydaktyzmu, jest za to urocza przypowieść o przyjaźni, odwadze i pokonywaniu własnych słabości. Dużo tu humoru, dużo niezwykłych przygód i dużo prosto skrojonych, ale zapadających w pamięć postaci, których losy nie są odbiorcy obojętne. Całość więc wciąga i intryguje, a i nie zawodzi także pod względem wizualnym.


Rysunki to w końcu klasyczna, świetna robota. Cartoonowa kreska, gęsto zarysowane kadry i prostota z miejsca wpadają w oko, urzekają i przy okazji doskonale oddają wszystko to, co zrodziło się w głowie Christy. Do tego nie można zapomnieć o kolorze, w końcu w ręce czytelników po raz pierwszy trafia wydanie w pełni kolorowe właśnie. I chociaż sam autor za życia przygotowywał się do niego, trzeba było dokończyć jego prace. Na szczęście udało się to zrobić z klimatem i szacunkiem dla pierwowzoru, bez nowoczesnych fajerwerków i szaleństw.


I tak oto w ręce czytelników trafia po raz kolejny absolutnie fantastyczny komiks – w każdym tego słowa znaczeniu. Jeden z najlepszych, jakie stworzyli polscy autorzy i coś ponadczasowego, co nie zestarzało się ani trochę. Ja ze swej strony polecam gorąco i niecierpliwie czekam na kolejne tomy.

Komentarze