AZYL
W dziewiętnastym tomie „Ao no Exorcist”
wątek ze śledztwem Levina nie tylko nabiera tempa, ale staje się ciekawszy i
zaczyna prowadzić do konkretów. Jak na tak niepozorną rzecz, konsekwencje
całości są olbrzymie, a co za tym idzie, na czytelników czeka dużo zaskoczeń i
dużo dobrej zabawy. A jak to znakomicie się czyta i jaki świetny jest przy tym
klimat!
Levin i Suguro kontynuują swoje śledztwo
w sprawie powiązań Akademii Prawdziwego Krzyża i Illuminati. Tym razem
wkraczają do rezydencji Phelesa by dowiedzieć się prawdy o Sekcji 13 i ich działaniach.
Mephisto nie jest szczególnie zadowolony z ich wizyty, ale daje im wskazówki,
jak dotrzeć do prawdy. W ten oto sposób obaj docierają do Azylu – dormitorium
dla młodych egzorcystów, zamkniętego szesnaście lat temu, bo to właśnie tu
wydarzyła się Błękitna Noc. Dawny budynek szkoły miał zostać wtedy zniszczony,
a potem odbudowany, ale jak widać, Pheles zamknął go w innym wymiarze, a wraz z
nim kogoś, kogo obecnie wszyscy uważają za zmarłego. To tu Lighting i Suguro
znajdują akta, które odpowiadają na wiele pytań, ale stawiają też kolejne, a
także prowadzą ich do odkrycia początków działalności demonów na świecie i
genezy wzajemnych relacji między Mephisto a Lucyferem…
Tymczasem Rin i Yukio szykują się
do pogrzebu dziadka, nieświadomi wciąż, jaką w jego śmierci odegrał ich kolega.
Jednocześnie w szkole zbliża się czas wyboru swojej ścieżki kariery egzorcysty.
Shiemi decyduje się wbrew matce zacząć realizować swoje marzenia, ta się
zgadza, ale najpierw chce jej powiedzieć jedną rzecz: rzecz, która może skłonić
dziewczynę do zmiany zdania…
Nie spodziewałem się, że autorka
pójdzie z mangą w tę stronę. W końcu seria jeszcze się nie kończy, w Japonii
wciąż ukazują się kolejne rozdziały, a przede mną jeszcze dwa tomiki polskiego
wydania. A jednak już tu wiele rzeczy staje się jasnych, a sytuacja nieco się
klaruje. Nadal na szczęście dochodzą nowe wątki, na stronach panuje
różnorodność tematyczna, natomiast poszczególni bohaterowie rozwijani.
Oczywiście nie brakuje także zapożyczeń,
które stały się poniekąd cechą rozpoznawczą „Ao no Exorcist”. Co mamy tym
razem? Coś rodem z „Rodziny Adamsów”, a dokładniej chodzącą ludzką dłoń. Jak
zwykle jednak nie ma w tym wtórności, a stanowi miłe puszczenie oka do
czytelników zaznajomionych z popkulturą.
W skrócie: jak zawsze warto. Lekka,
przyjemna i bardzo udana zabawa gwarantowana. A jaki to wszystko ma klimat!
Polecam.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz