Giants - Carlos Perez Valderrama, Miguel Valderrama

POTWORY NIE Z TEJ ZIEMI


Dla miłośników "Godzilli" i "Pacific Rim" - takim hasłem reklamowana jest jedna z październikowych nowości o Non Stop Comics, album "Giants". I takie też były moje pierwsze skojarzenia, kiedy tylko zobaczyłem jego okładkę. Środek jedynie je spotęgował, pokazując że dziełu braci Valderrama bliżej jest do drugiej ze wspomnianych wyżej historii, nawet jeśli nie mamy tu gigantycznych mecha walczących z potworami. I chociaż całość wydaje się być wtórna, to jednak komiks okazuje się całkiem udaną, niezobowiązującą rozrywką, której szybkie tempo sprawia, że czytelnik nie ma czasu na zastanawianie się.


Przyszłość. Z kosmosu spadła kometa, przynosząc ze sobą katastrofalne dla ludzi konsekwencje. Świat, jaki znamy przestał istnieć, na powierzchni planety rządza gigantyczne potwory, a ludzkość kryje się pod ziemią. I taka jest właśnie codzienność dwóch braci, Gogiego i Zedo, dwóch złodziejaszków, którzy aspirują do bycia członkami Krwawych Wilków, gangu rządzącego Podziemnym Miastem. By ich marzenie się ziściło, muszą zdobyć czarny bursztyn, ale żeby tego dokonać, będą musieli wyruszyć w niebezpieczną podróż. Niestety, czekają tam na nich nie tylko potwory, ale także próba charakterów i przyjaźni, która może nie przetrwać…


Nie spodziewajcie się, że będzie to komiks ambitny. Nie spodziewajcie się też, że będzie oryginalny. Oczywiście nie sądzę by ktokolwiek po opisie sądził inaczej, ale dodam to dla formalności. Na szczęście nie o to tutaj wcale chodzi. Bracia Valderrama nie chcą odkrywać nowych lądów, nie szukają nawet nowych tras wiodących przez stare. To, co ich interesuje, to odtwarzanie ulubionych motywów, zabawa schematami gatunkowymi niczym zabawkami w piaskownicy i radość, jaka z tego wynika. Radość, która udziela się nam - i to właśnie podoba mi się w całości.


Bo nie ma się co oszukiwać. Fabularnie rzecz jest skomplikowana jak konstrukcja cepa, akcja bez żadnych zakrętów wiedzie z dobrze znanego punktu „a” do punktu „b”, do tego bohaterowie też są nieskomplikowani, a klimat każdemu miłośnikowi SF jest doskonale znany. Ale wszystko to sprawdza się nieźle. Nie wybitnie, jak np. w pierwszej "Godzilli" z 1954 roku, nie tak widowiskowo, jak w "Pacific Rim", ale też i nie tak źle, jak w amerykańskim remake'u "Godzilli" z 2014. Całość potrafi zagrać na sentymentach i ma swój urok, nawet jeśli wszystko to jest dość naiwne.


Do tego dochodzi całkiem niezła szata graficzna. Oczywiście rysunki utrzymane są w mangowej stylistyce, bo jakżeby inaczej. Ale są sympatyczne,, mają swój urok i przyciągną szczególnie nastoletnich czytelników. Starsi zresztą, sentymentalnie podchodzący do opowieści typu kaijū na pewno także nie będą zawiedzeni – również z fabuły. I chyba nic więcej w tym wypadku nie trzeba.

Komentarze