POTWORY
NIE Z TEJ ZIEMI
Dla miłośników "Godzilli"
i "Pacific Rim" - takim hasłem reklamowana jest jedna z
październikowych nowości o Non Stop Comics, album "Giants". I takie
też były moje pierwsze skojarzenia, kiedy tylko zobaczyłem jego okładkę. Środek
jedynie je spotęgował, pokazując że dziełu braci Valderrama bliżej jest do
drugiej ze wspomnianych wyżej historii, nawet jeśli nie mamy tu gigantycznych mecha
walczących z potworami. I chociaż całość wydaje się być wtórna, to jednak
komiks okazuje się całkiem udaną, niezobowiązującą rozrywką, której szybkie
tempo sprawia, że czytelnik nie ma czasu na zastanawianie się.
Przyszłość. Z kosmosu spadła
kometa, przynosząc ze sobą katastrofalne dla ludzi konsekwencje. Świat, jaki
znamy przestał istnieć, na powierzchni planety rządza gigantyczne potwory, a
ludzkość kryje się pod ziemią. I taka jest właśnie codzienność dwóch braci,
Gogiego i Zedo, dwóch złodziejaszków, którzy aspirują do bycia członkami
Krwawych Wilków, gangu rządzącego Podziemnym Miastem. By ich marzenie się
ziściło, muszą zdobyć czarny bursztyn, ale żeby tego dokonać, będą musieli
wyruszyć w niebezpieczną podróż. Niestety, czekają tam na nich nie tylko
potwory, ale także próba charakterów i przyjaźni, która może nie przetrwać…
Nie spodziewajcie się, że będzie to
komiks ambitny. Nie spodziewajcie się też, że będzie oryginalny. Oczywiście nie
sądzę by ktokolwiek po opisie sądził inaczej, ale dodam to dla formalności. Na
szczęście nie o to tutaj wcale chodzi. Bracia Valderrama nie chcą odkrywać
nowych lądów, nie szukają nawet nowych tras wiodących przez stare. To, co ich
interesuje, to odtwarzanie ulubionych motywów, zabawa schematami gatunkowymi
niczym zabawkami w piaskownicy i radość, jaka z tego wynika. Radość, która
udziela się nam - i to właśnie podoba mi się w całości.
Bo nie ma się co oszukiwać.
Fabularnie rzecz jest skomplikowana jak konstrukcja cepa, akcja bez żadnych
zakrętów wiedzie z dobrze znanego punktu „a” do punktu „b”, do tego bohaterowie
też są nieskomplikowani, a klimat każdemu miłośnikowi SF jest doskonale znany.
Ale wszystko to sprawdza się nieźle. Nie wybitnie, jak np. w pierwszej
"Godzilli" z 1954 roku, nie tak widowiskowo, jak w "Pacific
Rim", ale też i nie tak źle, jak w amerykańskim remake'u
"Godzilli" z 2014. Całość potrafi zagrać na sentymentach i ma swój
urok, nawet jeśli wszystko to jest dość naiwne.
Do tego dochodzi całkiem niezła
szata graficzna. Oczywiście rysunki utrzymane są w mangowej stylistyce, bo
jakżeby inaczej. Ale są sympatyczne,, mają swój urok i przyciągną szczególnie
nastoletnich czytelników. Starsi zresztą, sentymentalnie podchodzący do
opowieści typu kaijū na pewno także nie będą zawiedzeni – również z fabuły. I chyba
nic więcej w tym wypadku nie trzeba.
Komentarze
Prześlij komentarz