Kapitan Szpic i wielki cyrk - Daniel Koziarski, Artur Ruducha

PARODYSTYCZNY HOŁD


Sięgając po ten komiks nie do końca wiedziałem czego mam po nim oczekiwać. Czyżby to była kolejna cartoonowa opowieść dla dzieci i młodzieży? Coś co bawiąc uczy, ucząc bawi? Takie miałem pierwsze, (jak się potem okazało mylne) wrażenie. Na szczęście „Kapitan Szpic i wielki cyrk” (ach, jakże to adekwatnie dobrany do treści tytuł!), okazał się całkiem pozytywnym zaskoczeniem i chociaż nie jest to żadna wybitna opowieść, jako sympatyczna rozrywka sprawdza się naprawdę dobrze.


Pewnej kobiecie gnie walizka na peronie. Harcerze, rozbijający namiot na łonie przyrody, są świadkami jak gangsterzy wrzucają do wody zdrajcę, ubranego w cementowe buciki. Co to ma wspólnego z szajką złodziei, nad rozpracowaniem której pracuje Kapitan Szpic? Może wszystko, może nic. To trzeba będzie wyjaśnić, ale czy w ogóle jest szansa, że się uda? Gdy funkcjonariusze dochodzą do wniosku, że popełniane przestępstwa to jakiś cyrk, postanawiają przyjrzeć się cyrkowi właśnie. Tak się bowiem składa, że ten od tygodnia jest w miasteczku. Śledztwo wiedzie ich jednak w najmniej oczekiwane rejony, ale tak to już jest, gdy policjanci mają IQ na poziomie Franka Drebina i podobne jemu zdolności dedukcji…


Autorzy nie stworzyli tutaj nic oryginalnego - i taka jest prawda o tym zeszycie. Nie stworzyli także nic wybitnego, bo fabuła czasem gubi spójność. Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo udało im się zaprezentować całkiem udaną i przede wszystkim zabawną parodię rodzimych komiksów z czasów szczytowego PRL-u. Są tu harcerze, jest mili... policjant, typowi bandyci, nieco przygód... Długo by wymieniać. Twórcy jednocześnie wyśmiewają się z tego wszystkiego i składają hołd, rzeczom, na którym zapewne sami się wychowali.


Jednocześnie starają się by całość przypominała dzieła Baranowskiego. Humor jest tu absurdalny i daleki od grzecznego czy przeznaczonego dla najmłodszych. Nie jest może wyszukany, ale jego dwuznaczność i zabawy słowne są przyjemne i w większości przypadków udane. Najlepiej wypadają tu chyba co prawda reklama „Wielkiej Kolekcji Najsuperextraśnych Komiksów Makrela i Dyszy Comix” oraz zapowiedź kolejnego tomu („Kapitan Szpic i Czarna Niechceceste”), ale i to, co dzieje się w trakcie samej fabuły bynajmniej nie zawodzi.


Jeśli chodzi o rysunki, mamy tu dość prostą, cartoonoą robotę. Kreska jest typowa dla tego typu komiksów, wyrosła na gruncie Janusza Christy i Szarloty Pawel z domieszką wspomnianego już Tadeusza Baranowskiego. Jest kolorowa, jest prosta, ale jest też miła dla oka. W skrócie: całkiem udana, tak jak i cała reszta. Zeszyt ten to niezła parodia i mam nadzieję, że na jednym numerze ta opowieść się nie skończy, bo naprawdę ma swój urok.

Komentarze