DLA
ZNUDZONYCH KONWENCJĄ SUPERHERO
Brian K. Vaughan to jeden z tych
scenarzystów, po komiksy których można sięgać w ciemno. Nawet słabsze jego
prace, takie jak „Runaways” to kawał dobrego komiksu, lektury którego się nie
żałuje., najlepsze zaś deklasyfikują większość konkurencji w sposób
niepozostawiający najmniejszych wątpliwości. Do której grupy należy „Ex
Machina”? Można powiedzieć, że znajduje gdzieś po środku. Nie jest to seria tak
genialna, jak np. „Y: Ostatni z mężczyzn”, ale to naprawdę porywającą,
inteligenta i świetnie pomyślana opowieść, która spodoba się miłośnikom
fantastyki, a przeciwników politycznych treści – choć reprezentuje przecież
gatunek political fiction – bynajmniej od siebie nie odstraszy.
Mitchell Hundred, niegdysiejszy
jedyny superbohater naszej planety, a obecny burmistrz Nowego Jorku, zamienił
jedną walkę z tymi złymi, na drugą. Walki gangów i dawne konflikty to tylko
jedna strona medalu. Po drugiej znajdują się polityczne machinacje, intrygi i
spory. Ale medal ten ma i trzecią stronę: bo w mieście pojawia się wróg z
innego wymiaru. Na dodatek sam Hundred też potrafi zaszkodzić swojej pozycji,
lepiej nawet niż jego wrogowie…
Twórczość Briana K. Vaughana nigdy
nie była pełna oryginalnych pomysłów. W końcu „Y” był oparty na znanej
fantastyce od dekad idei świata, gdzie przedstawiciele jednej płci wyginęli –
ba, któż z nas nie zna naszej polskiej „Seksmisji”, traktującej właśnie o tym
problemie. „Runaways” to nic innego, jak wariacja na temat schematów komiksów
superbohaterskich traktujących o nastolatkach. „Paper Girls” natomiast to nic
innego, jak połączenie książek Stephena Kinga i „Stranger Things” z kinem
fantastycznym lat 80. Wyjątkowość prac tego scenarzysty polega na doskonałym
wykorzystaniu po raz kolejny tych samych motywów, z jednoczesnym znalezieniem w
nich czegoś świeżego. I tak samo jest z „Ex Machiną”.
Polityka i superhero? To przecież
temat stary, jak Współczesna Era Komiksu – przynajmniej w poważnym,
roztrząsającym ważkie kwestie ujęciu. Vaughan jednak swoją opowieść opiera na
istnieniu tylko jednego, jedynego człowieka z supermocami. Na dodatek takiego,
który karierę herosa zamienił na urząd burmistrza Nowego Jorku. Jego
wyobcowanie i zmaganie się z problemami wielkiej wagi, ale jednocześnie
najczęściej dość przyziemnymi (najczęściej, bo jednak bardziej nienaturalne zło
także nie śpi), to rzeczy, które najbardziej przekonują w całej opowieści. I
które także do mnie osobiście najbardziej trafiają.
Jednocześnie scenarzysta nie
zapomina, że ma tu być akcja, mają być tajemnice, zaskoczenia i odpowiednio
epickie momenty. Całość ma też świetny klimat i znakomitą szatę graficzną,
realistyczną, z postaciami posiłkowanymi wyglądem m.in. znanych aktorów, choć
wraz z kolejnymi tomami w pewnym stopniu autor odchodzi od takich inspiracji.
Wszystko to, wraz z rewelacyjnym wydaniem, składa się na serię, którą warto
polecić każdemu miłośnikowi dojrzałych komiksów, wychowanych na superhero, ale
znudzonych już ich konwencją. Nie zawiedziecie się.
A ja dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz