WAMPIRY
KONTRA WILKOŁAK?
Tak, jak zapowiedziała autorka, tak
też zrobiła i piąty tom „Księgi Vanitasa” jest komiksem nieco cieńszym, niż
jego poprzednik. Paradoksalnie jednocześnie całość jest lepsza, bardziej
dynamiczna, wciągająca i przy okazji spójna, niż ostatnio. Dzięki temu mangę pochłania
się szybko i z przyjemnością, a przy okazji rodzą się nadzieję, że seria ta
najlepsze momenty ma jeszcze przed sobą i czeka nas jeszcze wiele świetnej rozrywki.
Za panowania Ludwika XV we Francji,
w okolicach Owernii i Gévaudan doszło do serii morderstw, które przypisano
wilkowi. Kościół uznał jednak, że to sprawka wampira, wampiry jednak mają swoją
wersję tej legendy, opowiadającą o pokrytym futrem stworze przypominającym
wilka. Teraz wydaje się, że bestia z Gévaudan powróciła, dlatego Vanitas rusza
zbadać tę sprawę i powiązania z wampirami. Jednocześnie do akcji ruszają
kościelni wysłannicy. Nikt jednak nie spodziewa się, co czeka na nich na
miejscu…
Jeżeli podobnie jak mnie, „Księga
Vanitasa” na początku nie kupiła Was tak do końca, a potem czasem dawaliście
się jej porwać, a czasem nie, teraz będziecie zadowoleni, że zdecydowaliście
się doczytać serię do tego momentu. Szybsze tempo i większe ujednolicenie akcji
sprawiły, że tomik pochłonąłem jednym tchem i z ochotą na więcej, a całość
okazała się co najmniej równie dobra, co jakże udany tom drugi.
Oczywiście historia swej jakości
nie zawdzięcza tylko i wyłącznie przyspieszeniu tempa i dodaniu akcji. Gdyby
tak było, od samego początku trzymałaby się na takim poziomie – choć oczywiście
elementy te zostały tu bardziej wyeksponowane i dopracowane. Równie ważny jest
jednak świetny klimat, jaki autorka buduje na stronach tej części przygód
swoich bohaterów. Połączenie mroku, zimowych scenerii i wrzucenie w to wszystko
bestii, z którą mierzyć muszą się bohaterowie wypada znakomicie. A że akcja poprowadzona
jest naprawdę dobrze, całość wciąga tak, jak wciągało opus magnum Mochizuki,
„Pandora Hearts”.
A mogło się nie udać. Mogło być
źle, bo przecież wampiry kontra wilkołak (?) to temat zgrany do cna. Koszmarnie
wykorzystano go w „Zmierzchu”, a niezliczone dzieła przedstawiły różne warianty
spotkań tych dwóch ras. Mochizuki nie znalazła niczego świeżego, ale jednocześnie
udało jej się przekuć to w coś świetnego. Dużą w tym zasługa osadzenia opowieść
w klimatach legend i historycznych przekazów, co doskonale pasuje do fantastyki
spod szyldu alternate history.
A wszystko to jak zawsze znakomicie
zilustrowane, utrzymane na stylu konwencji mangi shounen i shoujo. Jest więc i
prostota, i przywiązanie do historycznych detali widocznych szczególnie w
strojach czy wystroju wnętrz, a wreszcie bardzo klimatyczne użycie rastrów.
Całość pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie i uczucie niedosytu. Ale to
dobrze – i to bardzo. Dlatego polecam i czekam na więcej.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz