CZY WARTO BYŁO BYĆ BOHATEREM?
Jakimż pozytywnym dla mnie
zaskoczeniem okazała się seria „Czarny Młot”. I jakim mniej pozytywnym
zaskoczeniem było, kiedy całość skończyła się na trzynastym zeszycie, oczywiście
solidną retardacją, nie wyjaśniając właściwie nic. Gdy piszę te słowa, seria
jest rebootowana, ale by się przekonać co to w praktyce oznacza dla czytelników,
będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Jednakże między jednym a drugim,
powstało wiele miniserii uzupełniających to uniwersum. Jedną z nich jest
właśnie „Doktor Star i królestwo straconej przyszłości”, kolejny świetny komiks
dla miłośników cyklu, fantastyki i dobrych superbohaterskich historii
obrazkowych.
Kiedyś był legendą, teraz jest
staruszkiem, który czuje się, jakby kurz pokrył jego tak, jak pokrył wszystkie
pamiątki z dawnych lat. Ale wszystko, co robił przez swoje życie miało cel i
czemuś służyło. Pytanie tylko czy naprawdę było warto. Jak wiadomo, nigdy nie
jest za późno by je sobie zadać, ale czy również nie jest za późno by naprawić
relacje z synem? Bo właśnie to stara się zrobić Doktor Star, wspominając
jednocześnie całe swoje życie, w którym stara się znaleźć autentyczny sens.
Zaczynając od roku 1941, kiedy to był zwykłym naukowcem, zwerbowanym przez rząd
do szukania broni przeciw nazistom, przez starcia z dziwacznymi bestiami, po
kosmiczne przygody. Jego życie pełne było niezwykłości i wyzwań, czy jednak po
wszystkich tych latach rzeczywiście zazna upragnionego spokoju?
„Czarny Młot”, podobnie jak jego
spin-off „Sherlock Frankenstein”, nie były opowieściami oryginalnymi. Już sam
tytuł tego drugiego mówi nam dostatecznie o tym fakcie, ale należałoby to traktować
jako minus, gdyby wszystko było niezamierzone. Tymczasem scenarzysta całości,
Jeff Lemire, pozbierał wszystko to, co kochał w dawnych komiksach, nie tylko
część ich klimatu (część, bo dawna infantylność teraz by się nie sprzedała),
ale też i konkretne wątki i postacie. Zmiksował to wszystko, łącząc bohaterów
Marvela, DC i innych wydawców w jedne, nowe twory i podlał taką masą hołdu i
miłości, że nie było wyjścia: „Czarny Młot” kupił serca miłośników opowieści
obrazkowych na całym świecie.
I podobnie jest z „Doktorem Starem”,
serwującym nam poruczającą historię, w której Green Lantern spotyka Hellboya, a
razem natrafiają na Avengersów. Jest tu zatem opowieść o wojnie i
paranormalnych tajemnicach z nią związanych. Jest typowe superhero z obroną
świata. I jest też kosmiczna przygoda, spektakularna i widowiskowa. Ale przede
wszystkim mamy znakomitą stronę obyczajową. Historię bohatera, który po latach,
będąc na emeryturze, poszukuje sensu w tym, co zrobił przez dekady. Prawdziwość
i siła całości potrafią uderzyć i nawet jeśli widzieliśmy to już nie raz w
dziełach gigantów, wciąż robi wrażenie.
Do tego całkiem udana jest też sama
szata graficzna. Kreska Fiumary, przypominająca choćby komiksy Paula Pope’a,
jest odpowiednio klimatyczna i szczegółowa. Dobrze oddaje zarówno mrok, akcję,
realia lat czterdziestych, jak i futurystyczne elementy. Wszystko to, w
połączeniu z jak zwykle świetnym wydaniem i solidną porcją dodatków składa się
na album, który warto polecić nie tylko wielbicielom „Czarnego Młota”. Bo nawet
zupełnie niezaznajomieni z tematem bez problemu odnajdą się tej historii – i to
kolejny jej plus.
Komentarze
Prześlij komentarz