POWRÓT
DO DOMU
Pierwszy tom „Pandora Hearts”
okazał się naprawdę udaną, poprowadzoną w zawrotnym tempie opowieścią, która
wciągała i potrafiła zaintrygować. I to bardziej, niż inne z dzieł autorki,
„Księga Vanitasa”, która dopiero po pewnym czasie zaczęła się tak naprawdę
rozkręcać. Z ciekawości sięgnąłem więc po tom drugi i nie żałuję. Co prawda w
tej części opowieść zmienia nieco ton i bardziej zaczyna przypominać wspomniane
już losy wampira, ale i tak nadal wartej poznania.
Oz Vesslius znalazł się w Otchłani,
nie za bardzo wiedząc dlaczego. Wydostał się z niej, ale na tym jego kłopoty
się nie skończyły. Oto bowiem trafił pod skrzydła tajemniczej organizacji nazywającej
się mianem Pandory, a teraz wraz z pochodzącą z Otchłani Alice i członkiem
Pandory, Ravenem, zajmuje się odkryciem prawdy na temat tego, co się wydarzyło
i co się dzieje nadal, jednocześnie starając się poznać przeszłość Alice. W tym
celu razem wracają do miejsca, w którym zaczęły się te wydarzenia, ale coś tu
się nie zgadza. Gdy na jaw zaczynają wychodzić kolejne informacje, życie Oza
zostaje wywrócone do góry nogami, a to zaledwie początek…
Po lekturze tego tomu jestem nieco
zdziwiony kierunkiem, jaki całość obrała. Pierwsza część „Pandory” była
naprawdę dynamiczna, wręcz shounenowa i intensywna, skupiona na jednym temacie
i konkretnych pytaniach. Druga jest już zupełnie inna, bardziej chaotyczna ze
względu na mnogość wątków i przejścia z obecnych wydarzeń do retrospekcji. A,
jako, że swoją przygodę z twórczością Mochizuki zacząłem od jej najnowszego
dziecka, czyli „Księgi Vanitasa”, nie mogę nie zauważyć, jak w tym momencie
„Pandora” przypomina właśnie ją. Akcja skupiona jest więc na wyjaśnianiu
paranormalnych zagadek, charaktery bohaterów są podobne do tych z historii o
wampirze i nawet ich wzajemne relacje nie różnią się tak bardzo. Jedynie Alice
jest tu postacią w pewnym stopniu odmienną i wypada najciekawiej z całej trójki
głównych bohaterów.
Ale, choć nie tego się
spodziewałem, całość i tak okazała się udana. Bo zaskoczyła paroma rzeczami, bo
okazała się klimatyczna i nieźle poprowadzona, a przy okazji tempo, mimo
wspomnianych zmian, okazało się całkiem szybko i tomik pochłonąłem z dużą
przyjemnością właściwie w kilka chwil. Duża w tym zasługa faktu, że autorka nie
rozpisuje się, a wydarzenia serwuje nam w dużej mierze za pomocą dynamicznych
ilustracji. Całości nie można też nazwać wtórną, bo to przecież „Vanitas”
oparty jest na sprawdzonym tu schemacie, który kopiowany został jeden do
jednego. Zresztą schemat ten jest całkiem udany i nawet jeśli nie jego szukałem
w „Pandora Hearts”, potrafię całość docenić.
Wszystko to łącznie z naprawdę
udaną szatą graficzną daje ciekawy efekt. Coś, co warto poznać, jeśli lubicie
osadzone w quasi historycznych realiach shouneny z nutą fantasy i horroru. „Pandora
Hearts” to lekka, nasycona kobiecymi elementami seria, którą czyta się lekko,
szybko i przyjemnie. Mam nadzieję, że kolejne tomy tylko podniosą poziom.
Komentarze
Prześlij komentarz