RYCERZE
CYDONII
„Rycerze Sidonii”, jedna z
najlepszych mangowych serii science fiction ukazujących się na polskim rynku,
powoli dobiegają końca. Wraz z kolejnymi tomami rysunki Tsutomu Niheiego
stawały się co prawda coraz bardziej niechlujne i odarte z detali, ale fabuła
wciąż trzymała ten sam znakomity poziom. I nie inaczej jest w czternastej
części, która graficznie potrafi zarówno urzec, jak i rozczarować, niemniej
sama opowieść, jak zwykle wciąga, intryguje i przede wszystkim tak bardzo
nabiera tempa, że oczekiwanie na kolejny – i ostatni już – tom będzie się
dłużyło wręcz niemiłosiernie.
Walka Sidonii o przetrwanie wchodzi
w ostateczną fazę. I wcale nie chodzi o to, że praca nad emiterem grawitronów
zostaje ukończona, a o odrodzenie Ochiaia, który przejmuje kontrolę nad hybrydą
i staje się niemal niezniszczalny. Sto lat temu udało się o co prawda go powstrzymać,
ale teraz Sidonia nie dość, że pozbawiona jest człowieka, dzięki któremu
odniosła zwycięstwo, to jeszcze jej siła militarna została poważnie osłabiona,
a jakby tego było mało, wszyscy szykują się do wielkiej walki z pustelniakami.
Ochiai jednak też nie jest jeszcze gotowy by stawić czoła sidończykom…
Ale to przecież tylko jeden z
problemów. Siły Sidonii ruszają do walki z Kolosalnym Statkiem Klasterowym,
niestety ponieważ Tanikaze wciąż nie wrócił do zdrowia, muszą poradzić sobie
bez niego. Tymczasem i na niego czeka ważne zadanie obrony Sidonii, zanim
jednak będzie mógł wykazać się w akcji, przeszłość daje o sobie znać. Gdy na
jaw wychodzą informacje o jego dziadku i nim samym, życie chłopaka po raz
kolejny zostaje wywrócone do góry nogami…
Tsutomu Nihei to twórca
specyficzny, bo idący pod prąd wszystkiemu, co ustalone. W jego historiach,
nawet jeśli pojawiają się jakiś początek i koniec, niewiele różnią się one od
całej reszty. Odpowiedzi na pytania nie zostają nam udzielone, jedynie
zasugerowane, zostawiając miejsca na domysły i interpretacje – tym szersze w
kontekście innych mang autora a także wiedzy wszelkiej maści (dla mnie kluczem
do rozgryzienia „Sidonii” jest połączenie teorii spiskowych o Cydonii – czyli
miejscu na Marsie, gdzie znajduje się słynna twarz kojarzona ze zdjęć NASA – z wątkami
z „Blame’a!” i „Abary”, w pewnym stopniu układającymi się w pewien ciąg). Szata
graficzna zaś, w każdej jego dłuższej serii, bliżej końca staje się coraz
bardziej niechlujna i powierzchowna, co w świecie mangaków, gdzie liczy się
jakość i zachowanie poziomu jest rzeczą raczej niespotykaną. Wszystko to czyni
prace Niheiego trudniejszymi w odbiorze, ale zarazem jakże satysfakcjonującymi.
Bo cóż może być lepszego, niż ułożenie wszystkiego z niewielkich elementów?
Szukanie, dociekanie, a wszystko to podlane szybką akcją i dawką wątków
skłaniających do myślenia.
Tych ostatnich w czternastym tomie
akurat jest nieco mniej, ale tempo wydarzeń, jak i sama opowieść, nie zawodzą.
Autor, podobnie jak to uczynili twórcy „Neon Genesis Evangelion”, wynosi
historię mecha na wyżyny. Są tu zagrożenia, są spektakularne sceny, popisy
wyobraźni i chwila zadumy nad kierunkiem, w jakim zmierza nasz gatunek i
technika. Nie mogło przy tym zabraknąć interesujących postaci i wątków
obyczajowych, niestroniących przy tym od relacji miłosno-erotycznych. Nihei co
prawda nie odkrywa tu niczego nowego, ale zgrane schematy wykorzystuje w tak
znakomity sposób, że całość urzeka. I nawet jeśli w tym tomie (podobnie jak w
kilku poprzednich) ilustracje mają w sobie dużo niechlujności, nawet na tym
polu „Rycerze Sidonii” wypadają dobrze. Kto lubi mądrą, klimatyczną fantastykę,
koniecznie powinien sięgnąć po tę serię.
Tytuł możecie kupić tutaj:
Komentarze
Prześlij komentarz