Stara historia. Nowa wersja - Jonathan Littell

POWIEŚĆ ROZDARTA


Jonathan Littell był nieznanym autorem, kiedy dwanaście lat temu wydał swoją powieść „Łaskawe”. Jej publikacja zmieniła wszystko, a pisarz znalazł się na językach wszystkich. Jedni zachwycali się jego obrazoburczym dziełem, inni zmieszali je z błotem. Littell nie spoczął na laurach, ale porzucił fikcję na rzecz literatury faktu. Teraz skandalista powraca jednak z powieścią, a w ręce czytelników trafia kolejna dziwna lektura, balansująca na granicy literatury wyższej i pornograficznej pulpy. „Stara historia. Nowa wersja”, bo o niej mowa, to pozycja, której nie da ocenić się jednoznacznie. Czasem Littell potrafi urzec, tak samym pisarstwem, jak i tym, co opisuje, czasem zaś sprawia wrażenie niedojrzałego i niekoniecznie normalnego nastolatka, którego burza hormonów każe myśleć tylko o jednym, a że naoglądał się hardcore’owych filmów porno, tylko przez ten pryzmat potrafi patrzeć na kwestię seksu. Po lekturze jestem rozdarty, nie potrafiąc zdecydować czy dostałem książkę dobrą, czy fatalną. A jednak jestem ciekaw co siedzi w głowie Littella i jakie utwory jeszcze nam zaserwuje i nie chcę na tym dziele kończyć przygody z jego twórczością.


O fabule zbyt wiele sensu mówić nie ma. Seks i używki. Seks jako sposób na życie. A raczej bezosobowa, odarta z uczuć kopulacja. Temu oddaje się bohater, wędrujący po dziwnych miejscach, gdzieś na styku – na rozdarciu – jawy i snu. Egzystuje, ale czy można powiedzieć, że żyje? I co właściwie z tej jego egzystencji wynika?


Lubię wszelkiej maści literackich enfant terrible, bo najczęściej nie są to tani skandaliści i chcą przekazać nam coś za pomocą szoku. Weźmy Chucka Palahniuka, weźmy Irvine’a Welsha, Michela Houellebecqa czy Huntera S. Thompsona – czytając ich powieści nie da się wątpić w wyższy literacki cel. Sięgając jednak po „Starą historię”, trudno jest nie zastanawiać się czy autor faktycznie chce aspirować do czegoś ponad, czy też próbuje – i to nie zawsze zręcznie – nas oszukać, byle pod tym płaszczykiem móc się wyżyć. Seks i używki. Oniryczno-narkotyczne wizje i zwykła codzienność. W powieści tej zdaje się istnieć tylko brud, ale brud, z którego częściej niż coś wynika, nie wynika nic. Podobne wrażenia miałem oglądając „Salò, czyli 120 dni Sodomy” – pod pretekstem chęci pokazania czegoś więcej, twórca pozwolił popuścić sobie wodzy chorej fantazji, w rzeczywistości skupiając się tylko na spełnianiu swych wypaczonych marzeń, okłamując przy tym widza.


Ale i w tym filmie, i w „Starej historii”, będącej powieściową wersją opowiadania Littella wydanego w 2012 roku, trafiają się elementy, które robią duże wrażenie. W „Salò” była ta dehumanizacja, to poczucie całkowitej zależności od oprawców, niemających najmniejszych zasad moralnych, w „Historii” jest owo beznamiętne poddawanie się wszystkiemu, co powinno wywoływać emocje. Tu nie ma seksu – jest kopulacja. Używki? Już nie wystarczają. Jest otępienie, jest ta znieczulica, już nie społeczna, ale względem samego siebie. I jest też ciekawy styl, czasem prosty, czasem wysmakowany. Dialogów, jako takich tu nie ma. Całość napisana została ciągiem, niczym powieści Huberta Selby’ego Jr., w sposób dość surowy, sterylny, a jednak mający w sobie coś autentycznie ciekawego, choć sceny seksu potrafiły być bardziej żenujące, niż u Grahama Masterona (nie przypadkiem Littell dostał antynagrodę za najgorszą scenę erotycznych za „Łaskawe”).


I chociaż „Stara historia” nie przekonała mnie do siebie tak, jak się tego spodziewałem, pozostawiając rozdartego bardziej, niż przed lekturą, chętnie jeszcze wrócę do dzieł autora i skonfrontuję je ze swoimi oczekiwaniami. Mam bowiem wrażenie, że „Łaskawe”, które jakoś mnie ominęły, są tym, co doskonale komponuje się ze stylem i podejście Littella. Co się zaś tyczy „Historii”, mogę ją polecić fanom autora i tego typu mocnych dzieł. Nie każdego ona kupi, wielu nie będzie w stanie jej strawić, ale znajdą się tacy, których zachwyci, nawet jeśli tylko odartymi z głębi, ekstremalnymi przeżyciami.

Komentarze

  1. Cały czas zastanawiam się nad tą książką. Czy chce czytać, czy nie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz