LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE
Tak się złożyło, że moje nieco
późniejsze dzieciństwo przypadało na lata, kiedy w Polsce zaczął się mangowy
boom. Oglądałem „Czarodziejką z księżyca”, pokochałem „Dragon Balla”, uległem
Pokémanii, czytałem magazyn „Kawaii” i z radością zaczytywałem się w próbie
przeniesienia na polski grunt idei japońskich magazynów komiksowych jaką był
„MangaMix”. Niektóre z mang publikowanych tam w odcinkach doczekały się w końcu
wydań tomikowych, inne nie. Tak dotąd było m.in. z uroczym tworem pań z grupy
Clamp, „Card Captor Sakura”, który teraz jednak powraca z okazji
dwudziestolecia istnienia wydawnictwa Waneko, dając czytelnikom z nad Wisły
nadzieję, że w końcu przeczytamy całość. I warto po rzez sięgnąć, bo to kawał
dobrego komiksu, który obudził we mnie niejeden sentyment nie tylko związany z
czytaniem tej opowieści przed laty w odcinkach.
Sakura Kinomoto chodzi do czwartej
klasy szkoły podstawowej. Ma brata, którego kocha, nawet jeśli ten jej dokucza,
fajnego tatę, świetną przyjaciółkę i tylko mamy jej brak, bo zmarła, gdy
dziewczynka była bardzo mała. Jej życie wygląda zupełnie normalnie, ale to
tylko pozory. Pewnego dnia bowiem znajduje magiczną księgę, z której wyzwala
moc, a także uwalnia Kerberosa – jej strażnika. Od teraz czeka na nią niezwykłe
zadanie, musi wytropić i złapać wszystkie magiczne karty, których moc zagraża
światu. Nie jest to łatwe, bo dotarcie do każdej z nich oznacza walkę z
potężnym przeciwnikiem. Tak zaczyna się niesamowita przygoda dziewczynki!
Kiedy seria „Card Captor Sakura”
debiutowała w Polsce przed siedemnastu laty, szał „Pokémonów” już przygasł,
niemniej Polsat zaczynał już próbować podbijać serca widzów kolejnymi podobnymi
animacjami, od „Yu Gi Oh!” zaczynając, na „Beyblade” skończywszy. Aż dziwne, że
wtedy nie doczekała się serii tomikowej, skoro idealnie wpasowywał się w tą
stylistykę. Jak to jednak mawiają, lepiej późno niż wcale, szczególnie gdy
opowieść jest naprawdę dobra, a tak jest właśnie w przypadku „Sakury”. Jako
nastolatkowi opowieść ta bardzo przypadła do gustu, trochę obawiałem się, jak
wypadnie po latach, ale nadal jest to świetna rzecz. Dla młodszych, to prawda,
ale w starszych, pamiętających czasy Pokémanii, obudzi wiele sentymentów i
ciepłych uczuć.
Bo to właśnie dzieło utrzymane w
klimatach hitów z tamtych lat. Sympatyczna, dziecięca bohaterka, zbieractwo,
walki, fantastyka… Czyta się to lekko, szybko i bardzo przyjemnie. „Sakura” ma
też swój interesujący klimat, potrafi zaintrygować, a przy okazji jest też
znakomicie wykonana. Jak na dzieło pań z Clampa całość wydawać się może jednak jakaś
inna. Nie ma tu czerni, wszędobylskiej symboliki, bogactwa rastrów i detali.
Wszystko jest jasne, lekkie, zwiewne, bardzo delikatne – coś jak „Chobits” tych
samych autorek. Ale do „Card Captor Sakura” pasuje to doskonale.
Wszystko to, łącznie z bardzo ładnym
wydaniem (lśniąca okładka!), składa się na znakomitą mangę wartą polecenia
wszystkim młodym czytelnikom i odbiorcom, którzy z nostalgią wspominają
początki mangowego boomu w naszym kraju. Ale nawet abstrahując od tego to kawał
dobrej mangi, absolutnie wartej poznania. Polecam i czekam na więcej.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz