NERD RUSZA NA RATUNEK
Pierwszy tom opowieści o Tytusie i
Ance okazał się po prostu dobrym młodzieżowym horrorem, po który śmiało sięgnąć
mogli także i dorośli. Co prawda zgrzytały tam trochę elementy fantastyczne i
sam główny zły, ale cała reszta – a ta wbrew pozorom dominowała – potrafiła
urzec. I urzeka też drugi tom. Źli nieco się poprawili, choć nadal coś w nich
tam zgrzyta i nie wydają się groźni, podobnie, jak fantastyka, która
zawędrowała w bardziej przyziemne (pomieszane z klimatami w stylu Edgara Alana
Poe’ego) rejony, ale dominują tu wątki obyczajowe i świetna akcja, pełna
nawiązań i puszczania oka do czytelników. A wszystko to podane z pazurem, jaki
rzadko w literaturze młodzieżowej się spotyka i w naprawdę dobrym stylu.
Tytus i Anka to dwoje nastolatków,
których dzieliło wiele, łącznie ze sporą odległością, ale połączyły niezwykłe
wydarzenia i wakacyjny czas spędzony w zabitej dechami dziurze. Niestety nic co
dobre, nie trwa wiecznie. Lato się skończyło, a to, co przeżyli coraz bardziej
zaczyna się zacierać w ich umysłach – a w szczególności w jej głowie.
Dziewczyna zaczyna widzieć, że chłopak, w którym się zakochała, nie jest tym, o
kim marzyła. I tak oto drogi obojga rozchodzą się, a każdy z nich wraca do
swojego życia. Anka poznaje kogoś, coś w jej życiu zaczyna się dziać, a wkrótce
pojawiają się coraz dziwniejsze wydarzenia. Na scenę wkracza też tajemnicza
sekta, wierząca w przybycie Larwy, która przetnie świat na pół. Jej potrafiący
leczyć ludzi kapłan zaczyna budzić coraz większe zainteresowanie i przyciągać
tłumy. Problem jest jednak jeden: to, co w rzeczywistości nadciąga. Gdy Anka
zostaje wplątana w szalone wydarzenia, z pomocą przyjść jej może tylko jedna
osoba: Tytus. Chłopak, którego śmiało można nazwać nudnym nerdem, wraz ze
swoimi towarzyszami rusza na ratunek. Nadchodzi kolejna walka dobra ze złem…
Podobnie jak pierwszy tom, także i
ten należy ocenić, rozdzielając wątki. Strona fantastyczna, która nieodzownie
połączona jest z grozą, wypada tylko nieźle. Larwa, jakoś nie starszy, nie tak,
jak ten Zdobywca Czerw, którym ewidentnie była inspirowana. Sama sekta też nie
wywołuje aż takich emocji – przynajmniej w starszych czytelnikach. Ale
jednocześnie i w tych wątkach możecie liczyć na pewne napięcie i bardziej udane
sceny. Jednakże prawdziwą siłą obu części przygód Tytusa i Anki jest strona
przyziemna, ta przekonująca, realistyczna warstwa obyczajowa i same postacie,
które są naprawdę życiowe i dobrze uchwycone.
Tytus to bohater, z którym mogę się
identyfikować. Popkulturowo zakręcony, miłośnik horrorów i paru innych rzeczy,
nie wyróżniający się, dla typowych, nudnych ludzi nudny, ale to tylko pozory.
Anka jest jego zupełnym przeciwieństwem. To dziewczyna rozrywkowa, bez
śniadania może wyjść do szkoły, ale bez makijażu już nie, a i nie raz zdarza
się jej leczyć kaca. Takie postacie, jak ona, choć życiowe (świetny jest jej
sarkazm), w literaturze młodzieżowej nie zdarzają się zbyt często. A szkoda, bo
uatrakcyjniają one tego typu dzieła i sprawiają, że zmora tego gatunku –
infantylność – zostaje oddalona dostatecznie daleko, by nie razić dojrzałych
odbiorców.
To wszystko tu jest, mocno splecione
z wydarzeniami, które z jednej strony są nam bliskie, a z drugiej stanowią
kontynuację klasycznych przygodowych schematów z PRL-owskich lektur, gdzie
zbiegają się dziecięce fantazje i groza. Całość zaś podana została znakomitym
stylem, językiem lekkim, ale przyjemnym, może nazbyt lekkim w momentach, gdy do
akcji wkracza horror, niemniej nadal bardzo udanym. W skrócie „Świątynia”,
podobnie, jak „Zmorojewo” to kawał dobrej lektury dla nastoletnich odbiorców i
dorosłych czytelników, którzy mają sentyment do młodości. Warto po nią sięgnąć.
Komentarze
Prześlij komentarz