MAJTECZKOWY
BITEWNIAK
Shouneny można podzielić na kilka
kategorii. Bezwzględnie królują wśród nich rozsławione w szczególności przez
„Dragon Balla” bitewniaki, ale świetnie radzą sobie także wszelkiej maści
historie, gdzie nie brak scen majteczkowych i szeroko pojętej łagodnej erotyki.
„Plunderer” w zgrabny sposób łączy ze sobą oba te rodzaje, serwując kawał
znakomitej rozrywki utrzymanej na zadziwiająco wysokim, jak na temat poziomie.
Sierżant Lyne wciąż poszukuje
Rihito, człowieka, który okazał się legendarnym Czerwonym Baronem, bohaterem
Wojny Porzuconych, którego poszukuje wojsko. Wszystko przez to, że posiada
jeden z artefaktów, tajemniczych przedmiotów dających ich posiadaczowi wielką
moc. Owa moc zależy oczywiście – jak wszystko na tym świecie – od ilości
punktów posiadanych na koncie przez właściciela. Ale sprawa z Rihito nie jest
taka, jak mogłoby się wydawać. W pościgu za nim Lyne przeszkadzają codzienne
sprawy mieszkańców miasta, którzy zachowują się jakby byli jedną, wielką
rodziną. Co więcej nasz Czerwony Baron nie tylko nie wydaje im się żadnym
zagrożeniem, ale zaskarbia sobie ich sympatię, kiedy wbrew pozorom, zamiast
uciekać przed policjantką, angażuje się w pomaganie jej i potrzebującym.
Przynajmniej na tyle, na ile może zanim Lyne nie spróbuje dorwać go w swoje
ręce (świecąc przy tym majteczkami, bo jakżeby inaczej).
I tu pojawia się problem. Bo oto do
akcji wkracza Stalowy Jail, funkcjonariusz legalnie władający artefaktem.
Rihito jest pewien zwycięstwa, jednak kiedy okazuje się, że stróż prawa ma na
koncie więcej punktów od niego, pojawiają się problemy. Czy w takiej sytuacji
uda mu się wygrać? A jeśli nie, jaki czeka go los?
Bitewniak i majteczki? Co, nie jest
to zbyt oryginalne połączenie. Wystarczy wspomnieć choćby niezłą (ale jednak
nie wybijającą się ponad inne shouneny) serię „Dragons Rioting”. „Plunderer”
jest jednak od niej lepszy, bo jego fabuła nie jest tak pretekstowa, a żarty
nie skupione tylko i wyłącznie w obrębach miejsc między nogami bohaterek i
bohaterów. Owszem, takich także nie brakuje, bo po co inaczej autor miałby
skąpo odziewać swoje kobiece postacie i kazać im w minispódniczkach robić takie
ewolucje, ale jednocześnie Suu Minazuki bawi się swoją opowieścią, nawet z nutą
satyry i potrafi zaskoczyć swoim podejściem.
A jak ot wszystko jest znakomicie
narysowane! Kreska tradycyjnie prosta, ale dynamiczna, pełna detali i realizmu,
a przede wszystkim rewelacyjnego klimatu. Ogląda się to znakomicie, bo i walki
są należycie epickie, i bohaterki seksowne, jak być powinny. Do tego
wszystkiego dochodzi też porcja uroku i szczypta horroru. Kto więc lubi dobrze
shouneny, „Plunderer” trafi w jego gust. Zabawa z tą serią z każdym tomem jest
coraz lepsza, dlatego polecam.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz