Tokyo Ghoul:re #11 - Sui Ishida

STARE-NOWE TOKYO


Śmiało można powiedzieć, że poprzedni tom „Tokyo Ghoula:re” stał się swoistym połączeniem starego i nowego. Starym był powrót do równowagi sił, niektórych wątków i tym podobnych spraw. Nowa pozostała cała reszta. W jedenastej części serii tendencja ta jest kontynuowana, utrzymując jednocześnie poziom ostatnich tomów. Komu więc te odsłony serii się podobały, na pewno nie będzie zawiedziony i będzie bawił się znakomicie.


Walka z klaunami trwa, a ich ataki na oddziały BSG nie ustają. Tymczasem działania Kanekiego, który chce zmienić na zawsze relacje między ludźmi i ghulami, zdumiewają coraz bardziej wszystkie strony konfliktu, łącznie z jego dawnymi towarzyszami z oddziału Quinx. Ale czy to na pewno jego prawdziwy cel? I co właściwie oznacza obecna sytuacja?


Stare „Tokyo Ghoul” było dość prostą opowieścią akcji osadzoną w horrorowych realiach, w której równie wiele co walk, było spokojnych, przegadanych momentów. Nowe, czyli seria „Tokyo Ghoul:re”, poszła inną drogą. Owszem nadal mamy tu horror, wciąż nie brak epickich starć, a i momentów skupionych na rozmowach między bohaterami jest wiele, ale jednocześnie widać, że to całkiem nowa opowieść. Co się zmieniło? Przede wszystkim inaczej zostały rozłożone akcenty. Co istotniejsze jednak strony serii zaludniono większą ilością postaci, których losy śledzimy właściwie jednocześnie. Wprowadza to czasem chaos, można się też w wątkach i bohaterach pogubić, a ich wzajemne relacje, mocno zorientowane przy tym na pogaduszkach i sprawach prywatnych, w znacznym stopniu spowalniają akcję.


Jak jednak pisałem na wstępie, od dziesiątego tomu powróciła część wątków i postaci. Wciąż więcej jest tego nowego „Tokyo Ghoula”, ale przecież ma on swój urok, zachowuje dobry poziom i dostarcz dobrej rozrywki. Bo chociaż całość ma status opowieści grozy, a makabra, lejąca się krew i rozczłonkowywane, dekapitowane ciała są tu na porządku dziennym, „TG:re” to wciąż przede wszystkim shounen, ze wszystkim za co ten gatunek tak jest uwielbiany na całym świecie. Do tego wszystkiego dochodzi nieco większy ciężar samej opowieści, ale autor nie zapomina przy tym o humorze, którego jest tu całkiem sporo – nie tylko w stricte komediowych dodatkach – lekkości i, oczywiście, dawki tajemnicy.


Do tego dochodzi znakomita szata graficzna. Co prawda od pewnego czasu autor chyba już czuje znużenie materią, bo upraszcza swoje rysunki, wciąż jednak są realistyczne, szczegółowe i robią wrażenie. Duża w tym zasługa wykorzystywania zdjęć i komputerowych tricków, ponieważ jednak Sui Ishida wkomponowuje je z głową i talentem, całość jest spójna i doskonale do siebie pasuje.


I tak oto w ręce miłośników shounenów i dynamicznych horrorów trafia kolejna seria warta poznania. „Tokyo Ghoul” to kawał udanej rozrywki utrzymanej na dobrym poziomie, mającej dobry klimat i interesującą treść. Polecam zatem z czystym sercem, bo nawet mimo drobnych minusów, wypada znakomicie.


Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.









Komentarze