W
PUŁAPCE
W dwunastym tomie „Akame ga Kill!”
akcja wkracza w fazę tak kluczową, że wydaje się, iż finał nastąpić mógłby już
w tym momencie. Przez grubo ponad dwieście stron akcja nie zwalnia tu ani na moment,
walka trwa bez chwili wytchnienia, a intrygujące wydarzenia następują jedno po
drugich. Miłośnicy serii mogą więc już zacierać ręce zarówno na ten, jak i
kolejne tomy, bo zabawa jest przednia i nie pozwala czytelnikowi ani na chwilę
nudy.
Wojna trwa. Zagrożenie czai się na każdym
kroku. Szaleństwo narasta.
Nad areną, na której walkę toczą
członkowie Night Raid i Esdeath zbierają się czarne chmury. Czyżby to moc teigu
wroga? Tatsumi, Akame i ich towarzyszki starają się przetrwać walkę z Esdeath i
Budou, ale z każdą chwilą jest coraz trudniej, chociaż mają przewagę liczebną.
Ich jedyna nadzieja w przybyciu szefowej, która może im przyjść z ratunkiem.
Problem w tym, że jej bestia może zostać zestrzelona, a wtedy wszyscy utkną w
tym miejscu, bez szans na ratunek. Wiedzieli w jaką pułapkę się pchają, ale nie
mieli pojęcia, jak trudno będzie. A sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej,
kiedy w życie swój plan wciela Dorothea…
„Akame ga Kill!” to naprawdę świetna,
porywająca pozycja dla miłośników bitewniaków, gdzie poza walkami, bohaterowie
co chwila wikłają się w niebezpieczne pod różnymi względami sytuacje, nawiązują
nieoczywiste przyjaźnie i zjednują sobie wrogów (również nieoczywistych). Przy
okazji przeżywając też wiele przygód, ale przede wszystkim muszą sobie radzić
ze stratą. Bo tu, w odróżnieniu od „Dragon Balla” i jemu podobnych mang, nikt do życia nie wraca, a trupów pada
cała masa. Czy w tym tomie, tego Wam nie zdradzę, ale możecie liczyć na solidną
dawkę dynamicznych starć na najwyższym poziomie, emocji, świetnych zwrotów
akcji i takiego samego klimatu.
Wszystko to sprawia, że „Akame ga
Kill!”, choć przede wszystkim przeznaczona dla nastoletnich chłopców, świętej
zabawy dostarczy także dojrzałym miłośnikom shounenów. Tym bardziej, że seria
wypełniona jest gatunkowymi motywami i schematami. Biuściaste bohaterki biegają
tutaj praktycznie w samej bieliźnie, wymachując bronią równie imponujących
rozmiarów, co ich atrybuty. Napakowani faceci (plus jeden niepozorny, z którym
czytelnik może się identyfikować), walczą ze sobą na śmierć i życie. Humor
dodaje całości lekkości, a świetne wykonanie spaja to wszystko w jedną,
sympatyczną całość.
Do tego wykonania zalicza się
oczywiście także znakomita szata graficzna. Rysunki są proste i dynamiczne.
Krwawsze sceny przypominają bardziej te z „Naruto”, niż „Dragon Balla”, więcej
jest w nich realizmu i dosadności. Bohaterki są urocze, ale potrafią być też
zacięte, a mimika ma ekspresyjną moc typową dla mang. Wszystko to ogląda się z
przyjemnością, czyta tak samo i chce więcej. Jeśli należycie do miłośników mang
shounen, koniecznie powinniście poznać „Akame”. Aż szkoda, że niedługo seria
dobiegnie końca, mam jednak nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać na
jej prequel.
Komentarze
Prześlij komentarz