W
AMERYKAŃSKIM PIEKLE
Album „Hard Time”, otwierający
pierwszy tom zbiorczej edycji serii „Hellblazer” pisanej przez Briana
Azzarello, został swego czasu przez twórców magazynu komiksowego „Wizard” uznany za
jeden z najlepszych komiksów w historii a także najlepsze dzieło o
Constantine’ie. Trudno się z tym nie zgodzić, bo chociaż wolę run pisany przez
Gartha Ennisa, Azzarello stworzył poruszający, głęboki, na równi odpychający,
co fascynujący swym brudem album, z którym równać się może niewiele. I niemal równie
świetnie wyszły mu kolejne odsłony tej serii. Jak zatem wypada drugi i zarazem
ostatni tom zbierający jego prace chyba nie muszę Wam mówić. To po prostu kawał
relacyjnego, porażającego i dojrzałego komiksu dla dorosłych czytelników, który
rozczarować może tylko tych odbiorców, którzy boją się myślenia, ambicji i
wyższych wartości.
Od amerykańskiego więzienia, po
amerykańskie odludzie, którego mieszkańcy skrywają przed światem swoje mroczne
sekrety. Taką drogę przeszedł John Constantine, ale to dopiero połowa jego
wędrówki. Kontynuując zarówno podróż przez piekło Stanów Zjednoczonych, jak i
wspomnienia z czasów, gdy w Londynie grał w kapeli „Błona śluzowa”, po raz
kolejny odkrywa najmroczniejszą stronę życia, ludzi i całego świata. Jak
skończy się dla niego spotkanie z grupą patriotów zamierzających wyeliminować
wszystkich, którzy nie pasują do przyjętego przez nich wzorca?
John Constantine to postać
bezprecedensowa w historii komiksu. I nie chodzi mi tu wcale o to, że jest
chamem, jakich mało, cwaniakiem, cynikiem i typem, którego polubić w żaden
sposób się nie da, tym bardziej, że ludzkie życie traktuje ze swobodą, jaka
potrafi rozdrażnić. Rzecz w tym, że jako jedyny mainstreamowy bohater starzeje
się w czasie rzeczywistym. Batman i Superman mimo trwającej osiemdziesiąt lat
tradycji, na karku mają może z dekadę więcej, niż w chwili, kiedy zaczynali
swoją przygodę. Podobnie rzecz ma się z postaciami z konkurencyjnego Marvela:
patrząc na chronologię wydarzeń, od roku 1961 do dnia dzisiejszego w tamtejszym
uniwersum minęło niespełna piętnaście lat. Tymczasem John Constantine, który po
raz pierwszy pojawił się w 1985 roku wymyślony przez Alana Moore’a na potrzeby
„Sagi o potworze z bagien”, zestarzał się od tamtej pory o 34 lata, co widać
także w jego designie. I nie przeszkodziły mu w tym interakcje, w jakie
wchodził z innymi bohaterami DC, których przez cały ten czas wiek się wcale nie
imał.
Przede wszystkim jednak Constantine
to świetnie skrojony bohater, a Azzarello perfekcyjnie wykorzystał wszystkie jego
najgorsze cechy, pogłębiając psychologię i sam wizerunek. Świetnie zresztą
wypadają też wszystkie inne jednostki, z którymi detektyw z nieodłącznym
papierosem w ustach wchodzi w interakcje. A przecież nie samymi postaciami
opowieść ta stoi. Fabularnie to też perełka, brudna, mroczna, poruszająca… Są
tu tajemnice, jest krytyka Ameryki i jej stylu życia, jest też wytykanie
placami złych cech nas samych. Owszem, czasem coś tu zgrzyta, czasem jakieś
wątki nie są do końca spełnione, ale i tak efekt finalny zwala z nóg i zachwyca
bardziej nawet, niż flagowa seria Azzarello – „100 naboi”. Do tego wszystkiego
dochodzi znakomita szata graficzna, dobry kolor i świetne wydanie. Nic tylko
brać w ciemno! Co więcej już niedługo wydawca wznowi także run Gartha Ennisa,
uzupełniając go tomem opowieści pisanych przez Warrena Ellisa, jest więc na co
czekać. Jeśli dodacie do tego wydaną niedawno „Sagę o potworze z bagien” z
debiutem Constantine’a oraz album „Dni pośród nocy” z jedynym zeszytem
„Hellblazera” napisanym przez Neila Gaimana, wyjedzie Wam naprawdę imponująca –
i absolutnie warta poznania – kolekcja, która powinna znaleźć się w zbiorach
wszystkich miłośników opowieści graficznych.
Komentarze
Prześlij komentarz