MROKI
PRZESZŁOŚCI
Well
everybody's got a secret, son
Something
that they just can't face
Some
folks spend their whole lives trying to keep it
They
carry it with them every step that they take
'Til
some day they just cut it loose
Cut
it loose or let it drag 'em down
Where
no one asks any questions
Or
looks too long in your face
In
the darkness on the edge of town
- Bruce Springsteen
Chociaż o pierwszej powieści ze
świata „Stranger Things” naczytałem się więcej złego, niż dobrego, nie mogłem
darować sobie sięgnięcia po nią i… byłem pozytywnie zaskoczony. „Mroczne
umysły”, bo taki nosiła tytuł, okazały się przyjemnie oldschoolową lekturą, co
prawda tylko dla fanów serialu, ale nad wyraz udaną i klimatyczną. I taka jest
też „Ciemność nad miastem”, książka napisana co prawda przez zupełnie innego
autora, ale oferująca wszystko to, co do zaoferowania miała jej poprzedniczka,
a momentami nawet i podnosząca poprzeczkę jeszcze wyżej.
Głównym bohaterem tej
zawdzięczającej swój tytuł jednej z piosenek Bruce’a Springsteena powieści jest
szeryf Hopper. Mamy rok 1984, po wydarzeniach drugiego sezonu serialu Hopper
powoli przyzwyczaja się do obecności adoptowanej Jedenastki pod swoim dachem.
Oboje spędzają spokojnie Święta Bożego Narodzenia, ale niestety przeszłość nie
śpi. Tym razem jednak to nie zagrożenie z innego świata przerywa ich sielankę,
a ciekawskość dziewczyny, która wygrzebuje z piwnicy drobiazgi z dawnych lat
swego ojczyma i zaczyna zadawać pytania. Szeryf, chcąc nie chcąc, wraca myślami
do przeszłości. A dokładniej do roku 1977, kiedy to dopiero co wrócił z
Wietnamu. Pozorny spokój, jaki miał zapanować wówczas w jego życiu – życiu
nowojorskiego detektywa, mającego u swego boku żonę i dziecko – został jednak
brutalnie przerwany. Gdy nierozwiązana seria morderstw zwróciła na niego uwagę
tajemniczych agentów, Hopper zaangażował się w niezwykłe śledztwo. Ostatnie w
jego karierze… Co się wtedy wydarzyło? I czym był mrok, który zapadł nad
miastem?
„Stranger Things” powstało, jako
hołd dla szeroko pojmowanego kina lat 70. i 80. XX wieku, zaczynając od filmów
Spielberga i Lucasa, przez kultowe horrory, na ekranizacjach prozy Stephena
Kinga (a co za tym idzie i jego książkach) skończywszy. Serial nie tylko
składał im hołd, ale też i pełnymi garściami czerpał z konkretnych scen i
fragmentów. „Ciemność nad miastem” to powieść, która w mniejszym stopniu
korzysta z tego wszystkiego, a skupia się na mrocznej fabule z pogranicza
thrillera i horroru. Nawiązań jest tu zatem mniej, ale nowozelandzki pisarz nie
odcina się od tego typu elementów.
I nie odcina też kuponików od
popularnej marki. To, co robi na łamach tej książki, to kawał rzetelnego
pisarskiego rzemiosła. Jak wspominałem na wstępie, jest to rzecz przyjemnie
oldschoolowa, stylistyczne tkwiąca gdzieś w latach 80., dzięki czemu wypada
lepiej, niż większość współczesnych powieści. Całość świetnie sprawdza się jako
uzupełnienie serialu, ale jednocześnie to także kawał niezłego thrillera /
kryminału. Czy można go czytać bez znajomości serialu? Tak. Czy warto? Też, bo
„Ciemność nad miastem” nie jest wcale gorsza od popularnych powieści z tego
gatunku. Najwięcej jednak radości będą mieli fani „Stranger Things”, którym
mało jest przygód serialowych bohaterów. Im polecam z czystym sercem i czekam
na kolejne podobne książki – chętnie zobaczyłbym w powieściowej formie akcję
całego serialu. Kto wie, może twórcy w końcu pokuszą się i o to?
Komentarze
Prześlij komentarz