Dragon Ball GT / Dragon Ball Super

GT KONTRA SUPER


Temat „Dragon Ball Super” nie jest może szczególnie świeży, ale coraz powraca na usta fanów. Tym bardziej teraz, gdy trwa seria (choć należałoby raczej nazwać ją reklamówką) „Super Dragon Ball Heroes”. Patrząc jednak na kolejne odcinki „DBS” i odświeżając sobie zapomnianego już nieco i niesłusznie odżegnywanego od czci i wiary „Dragon Balla GT”, zacząłem zastanawiać się czemu właściwie miłośnicy serii tak, a nie inaczej podchodzą do obu tych tytułów i… Znalazłem jedynie brak jakiejkolwiek logiki w ich wywodach.


A zatem pamiętacie co najczęściej zarzucano serii „GT”, kiedy w końcu się pojawiła? Było tego sporo, ale najważniejszych kwestii jest właściwie kilka. Pierwszą z nich jest fakt, że niepotrzebnie odmłodzono Gōku. Potem pojawiły się głosy, że fabuła jest wtórna (okej, twórcy powrócili w niej do początków „DB” i nawet powielili kilka wątków – ten  Zounamą to wypisz wymaluj pierwsze spotkanie Ulonga, ale często był to również hołd), a także niespójna z kanonem – skoro Sayianie od urodzenia mieli jednakowe owłosienie, to jakim cudem Vegecie urosły włosy? Serialowi zarzucano także, że wprowadził do akcji nowe smocze kule, o których wcześniej nie było mowy, wątek kosmicznej podróży w ich poszukiwaniu, a także to, że akcja toczy się szybko i zamyka w ledwie 64 odcinkach, podczas gdy w serii „Z” tyle trwały walki z jednym wrogiem. Narzekano także, że poziom mocy bohaterów nie jest taki, jak kiedyś, zmieniono także charaktery niektórych, a wreszcie na to, że całości nie stworzył Akira Toriyama itd. itd.


Ale spójrzcie tylko na „Dragon Balla Super” – żeby nie było, lubię tę serię i z ochotą oglądam, ale czasem aż zgrzytam zębami. Tu Gōku może nie odmłodzono, ale zrobiono z niego skończonego debila (czyli zmiana charakteru jest – podobnie zmieniono też kilka innych postaci). Akcja również jest wtórna, bo właściwie mamy ciągłe powtarzanie tych samych wątków, od boskiego zagrożenia (czym, jak nie częścią ziemskiego bóstwa był Piccolo?), przez powrót Frizera i Trunksa z przyszłości, po turnieje walk. A to tylko najważniejsze powtórki. Kanoniczność też sypie się tu na każdym kroku (Gōku i Vegeta mają tu przez moment brody…), mamy również (uwaga!) kule, o których nikt wcześniej nie wspominał (także kosmiczne) i międzygwiezdne podróże. Akcja zaś potrafi się tu wlec niemiłosiernie (przygotowania do turnieju wszechświatów, ciągłe walki przedturniejowe, z których nic nie wynika i długie starcia ze słabymi wrogami potrafią znużyć). A poziom mocy bohaterów? Patrząc na to, jaki Gōku był potężny, kiedy w nowej formie (te nowe przemiany też nie wyglądają tak dobrze, jak SSJ4 z „GT”)  mierzył się z Beerusem, po długich treningach powinien pokonywać przeciwników z palcem w nosie, a męczy się ze słabymi i przegrywa (w „DBGT” za to jego słabość chociaż umotywowano tym, że zmalał i nie kontroluje niektórych rzeczy). A przy okazji całości nie stworzył Toriyama, nawet jeśli miał w niej jakiś udział.


Patrząc na to wszystko, stwierdzam że jednak „GT” stoi u mnie na tym samym poziomie, jeśli nie wyżej, niż seria „Super”. Co z tego, że ta druga odsłona ma lepszą animację, skoro komputerowe efekty zabijają jej klimat, a kolorystyka aż wali po oczach. Wolę już nastrojowy, może naiwny, ale jednak oldschoolowy look starych serii i dziwię się, że ci sami fani, którzy tak pomstowali na „GT”, jakże często zachwycają się „Superem”. Chyba zapomnieli już, co kiedyś ich drażniło, ale wciąż uparcie trzymają się swoich racji, bo wstyd przyznać się do tego przed samym sobą. Tak czy inaczej jednak z chęcią będę wracał do wszystkich serii „DB” i cokolwiek w temacie powstanie z przyjemnością będę oglądał dalej, bo mimo mojego sarkania, żadne „Smocze kule” jeszcze tak naprawdę mnie nie zawiodły.

Komentarze