SUBIEKTYWNY
PODBÓJ KSIĘŻYCA
Wszyscy wiedzą, jak to jest: kiedy
do kin wchodzić ma jakiś film oparty na książce albo zbliża się rocznica
jakiegoś wydarzenia, wydawcy dokładają starań, żeby w ich ofercie nie zabrakło
tytułów związanych z tematem. Często jest to zwyczajne odcinanie kuponików,
nierzadko jednak w nasze ręce trafiają wartościowe pozycje i tak jest właśnie w
tym wypadku. „Na podbój Księżyca” to świetna, momentami wręcz rewelacyjna,
monumentalna opowieść nie tylko o podboju srebrnego globu, ale także o harcie
ludzkiego ducha, marzeniach, obawach i przyszłości rodzącej się na naszych
oczach.
Rok 1969. Misja Apollo 11 dociera
na Księżyc. Pierwszy człowiek stawia stopę na srebrnym globie, udowadniając, że
niemożliwe czasem jest jak najbardziej wykonalne. Jak jednak udało się tego
dokonać? Jakim przeciwnościom losu musieli stawić wszyscy, biorący udział w
tych wydarzeniach? I co jeszcze kryje się za kulisami misji?
Spodziewacie się typowej relacji z
podróży na Księżyc i z powrotem? Pełnej faktów suchej opowieści dokumentalnej o
niezłomnych ludziach przełamujących bariery i stawiających ten pierwszy mały,
ale jakże wielki dla ludzkości krok? To będziecie zaskoczeni – i to bardzo
pozytywnie, bo Norman Mailer stworzył coś niezwykłego. I jakże emocjonującego,
bo jednocześnie przesyconego odczuciami tych pierwszych dni – książka bowiem po
raz pierwszy ukazała się w formie odcinków już w roku 1969, czyli dosłownie
chwilę po misji Apollo 11. I świeżość spojrzenia na tamte wydarzenia dosłownie aż
bije z całości.
Przede wszystkim jednak widać tutaj
subiektywne podejście do tematu. Mailer, pisarz kontrowersyjny, choć doceniony
nagrodą Pulitzera, napisał co prawda dokument przesycony detalami i jak
najdokładniejszym uchwyceniem tematu (nie przypadkiem wyszła mu
sześćsetstronicowa lektura), niemniej zrobił to po swojemu i tak, jak tego
chciał. A zatem z humorem, ciętą satyrą (także na samego siebie) i osobistymi
wtrąceniami. Widać to już na samym początku, gdzie autor rozwodzi się nad
samobójstwem Hemingwaya i jego znaczeniem dla przyszłego kierunku moralnego
ludzkości. I takie swobodne, nonszalanckie podejście sprawia, że całość czyta
się tak świetnie.
Oczywiście, jak każda monumentalna,
epicka rozmiarami książka (nie powieść, bo choć mamy tu bardziej literackie
wstawki, całość pozostaje relacją faktów, a nie ich fabularną adaptacją) i ta
nie ustrzegła się pewnych dłużyzn, ale na szczęście nie jest ich wiele. Mamy za
to mnóstwo interesujących szczegółów, dogłębne spojrzenie na charaktery
astronautów i obszerne, dokładne i jak najbardziej rzetelne oddanie detali
samej misji. Mailer zagłębia się tu w takie tematy, o których nawet byście nie
pomyśleli, odsłania przed nami nieznane (albo raczej rzadko wspominane) fakty i
pokazuje ludzką, zwyczajną stronę wszystkiego, z jednoczesnym zachłyśnięciem się
i fascynację podbojem kosmosu.
Dobrze, że w pięćdziesiątą rocznicę
misji Apollo 11 jest nam dane przeczytać całość. Bo „Na podbój Księżyca” to
naprawdę świetna, wciągająca i intrygująca książka. Coś, co warto polecić
wszystkim zainteresowanym tematem. Ja dzięki niej znów poczułem się, jak tamte
dzieciak, który lata temu z zafascynowaniem myślał o kosmosie i co się w nim
może kryć.
Dziękuję wydawnictwu Zysk i s-ka za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz