Tytus, Romek i A'Tomek Księga XXXI: Tytus Kibicem - Henryk Jerzy Chmielewski

POLSKI KIBIC


Nigdy nie sądziłem, że kiedyś to napiszę, a jednak: Papcio Chmiel strasznie mnie rozczarował. Przyznam, że lektura XXXI Księgi „Tytusa Romka i A’Tomka”, mimo niezłych, jak zawsze zresztą ilustracji, była katorgą. Męczyłem się, nudziłem, próbowałem znaleźć w tym choć cień tego, za co pokolenia czytelników – w tym ja sam – pokochały stare albumy, ale na próżno. A szkoda, bo potencjał był i tylko najwyraźniej sam autor, nie mając pojęcia, co chciał zrobić, ze strony na stronę starał się coś wymyślić – wszystko na zasadzie „jakoś to będzie”. Ale tym razem wcale jakoś nie było.


Jak się chce z małpy zrobić Polaka, taki będzie skutek – będzie upijać kucyka i jeździć na nim, trafiać do aresztu za udział w bójkach kibiców i wikłać się w różne niekoniecznie legalne interesy. Kiedy Romek i A’Tomek odkrywają, że ich przyjaciel zszedł na złą drogę, postanawiają mu pomoc. Jak? Przez najróżniejsze metody uspokajające, w tym kontakt ze słodkimi zwierzątkami. Jednak Tytus nawet w tych najmilszych potrafi wyzwolić to, co najgorsze. Czym skończy się ta przygoda?


Bawiąc uczy, ucząc bawi – taka była idea serii „TRiA” od samego początku jej istnienia. W tym tomie nic już z tego nie zostało. Tytus jest chamski, ale jego leczenie ostatecznie nie zmienia go. Za to w trakcie nasz bohater zostaje kłusownikiem (pomagają mu w tym koledzy, którzy jeszcze okłamują stróżów prawa – piękny przykład dla dzieci, prawda?), upija kucyka, z koalą zajada się eukaliptusem, dzięki czemu doświadcza narkotycznych wizji itd. itd. Nie ma tu potępienia, nie ma pouczenia. Jest za to chaos, bo Chmielewski chyba nie miał pojęcia, w którą pójść stronę i każdą planszę tworzył na żywioł, bez żadnego scenariusza.


I tak oto dostajemy tom, w którym temat kibiców prawie nie istnieje. Jest za to leczenie Tytusa, z którego nic nie wynika. Dodatkowo autor próbuje nieco nowości, jak komputerowo wpisywany tekst, ale jest to nieporadne i razi w oczy – błędy ortograficzne to jedno, ale żeby źle napisać nawet imię jednego z głównych bohaterów to już przesada (gdzie była korekta?). Podobnie, jak dziwne zabawy słowne, które nie mają tu większego umotywowania. Chmielewski sili się co prawda na satyrę, ale dosłownie dwa teksty z całego albumu wywołały we mnie cień uśmiechu.


W skrócie: szkoda. Szkoda potencjału i czasu. Nie wiem czemu tak się stało, bo starymi „Tytusami” wciąż mogę zaczytywać się z wielką przyjemnością. Nie dziwię się jednak, że była to ostatnia regularna Księga tego cyklu.

Komentarze