GDYBY
CHARLES XAVIER NAZYWAŁ SIĘ LEON ZAWODOWIEC…
Nigdy nie byłem wielkim fanem Ricka
Remendera. Jego scenariusze marvelowskich komiksów najczęściej były wtórną
rozrywką, przeładowaną akcją i kiepskimi pomysłami. Ciekawym, choć nie do końca
spełnionym (ale jakże świetnym, jak na tego scenarzystę) okazał się projekt
„Głębia”, ale dopiero „Deadly Class” naprawdę mnie uwiodło. I z tomu na tom
uwodzi coraz bardziej, bo stanowi rzadki przykład współczesnego komiksu, który
tak mocno korzeniami tkwi w latach 80. (oczywiście nie mówię wcale o fabule),
że każdego miłośnika popkultury tamtych lat zdoła kupić swoją mocą i klimatem.
Na początek przypomnijmy o co w tym
wszystkim chodzi. Głównym bohaterem „Deadly Class” jest bezdomny nastolatek o
imieniu Marcus. W roku 1987 chłopak żył na ulicy, żebrał o datki, kradł … Żył,
ale do owego życia zbyt dobrych powodów nie miał, nic wiec dziwnego, że kusiło
go skończyć ze sobą. Ale wszystko zmieniło się w dniu, kiedy wpakował się w
kłopoty i spotkał – jak myślicie kogo? – dziewczynę. To dzięki niej trafił do
Szkoły Zabójców, miejsca nieszczególnie legalnego, ale gdzieś przecież pociechy
największych gangsterów i kryminalistów muszą zdobywać wiedzę. Marcus, wyrzutek
wśród wyrzutków, musiał odnaleźć się w tej rzeczywistości, gdzie zadarcie z
niewłaściwymi uczniami może skończyć się czymś o wiele poważniejszym, niż tylko
pobiciem…
I teraz, choć od tamtych wydarzeń
nie minął nawet rok, jego życie całkowicie się zmieniło. Znalazł swoje miejsce,
dokonał rzeczy, o dokonanie jakich by się nawet nie podejrzewał, poznał ludzi.
Ale w końcu wszystko musiało zacząć się sypać. Marcus, pozbawiony pomocy i nadziei,
znajdzie się w sytuacji tak ciężkiej, jak nigdy dotąd. Jak sobie poradzi?
Gdyby Charles Xavier nazywał się
Leon Zawodowiec, przygody X-Men wyglądałyby właśnie, jak „Deadly Class”. Na
szczęście jednak komiks ten nie opowiada o przygodach obdarowanych niezwykłymi
mocami herosów, a zwykłych dzieciaków szkolących się w zbijaniu. Dzieciaków
charakternych, zdolnych i zwichrowanych, ale jednocześnie jakże nam bliskich.
Bo nie ma znaczenia czy chodzi się do normalnej szkoły, czy do akademii
morderców, problemy młodzież ma akurat podobne. I podobnie wszystko przeżywa.
Jedyna różnica jest taka, że zamiast pobicia tu czeka pechowca śmierć, ale
takie już uroki tego miejsca.
Remenderowi udało się oddać
depresyjny, beznadziejny i brutalny klimat tego świata. To poczucie zagrożenie
i niepewności, adrenalinę towarzysząca całości i brud najgorszych amerykańskich
zaułków lat 80. XX wieku. Całość jest wulgarna i mocna, ale jednocześnie wcale
nie pusta. Dobrze skrojeni bohaterowie i świetnie oddany świat, zostają doskonale
uchwycone w rewelacyjnej szacie graficznej. Prosta kreska, dużo czerni… Rysunki
to kawał doskonałej roboty, w genialny sposób oddającej atmosferę przesyconego
barwnymi światłami mroku przedostatniej dekady XX wieku, a zarazem dynamikę i
brutalność opowieści o mordercach.
Dla mnie osobiście to coś
wspaniałego. Po pierwszym tomie nie byłem do końca pewien tej historii, ale
ostatecznie kupiła mnie wraz z drugim i muszę powiedzieć, że to jedna z
najlepszych serii dostępnych w ofercie Non Stop Comics. Dorośli czytelnicy
chcący odpocząć od typowych komiksowych opowieści będą zachwyceni.
Komentarze
Prześlij komentarz