NOC
CYKAD
Co prawda seria „Gdy zapłaczą
cykady” zakończyła się już jakiś czas temu na piętnastym tomie, ale twórcy nie
zamierzają dać czytelnikom odpocząć od tego świata i postaci. Po wydaniu
sympatycznego, choć niezobowiązującego „epilogu” w postaci „Księgi ukojenia duszy”,
nadszedł właśnie czas na coś mroczniejszego, mocniejszego i bardziej
rozbudowanego. Gotowi na „Księgę upływającej nocy”, nowy rozdział
niezapomnianej sagi, który znów dostarczy Wam mocnych wraże i pobudzi Waszą
ciekawość?
18 rok ery Heisei. Od wydarzeń,
które zakończyły się śmiercią mieszkańców Hinamizawy minęły dwie dekady i młode
pokolenie nie ma nawet pojęcia, co tam się działo. Sytuację zmienia się, kiedy
władze zezwalają na otwarcie wioski. Grupka młodych ludzi decyduje się wybrać
do miejsca, które wszyscy uważają za przeklęte i przekonać się, co tam na nich
czeka. Jakie jednak impulsy naprawdę ich tam pchają?
Tymczasem dziennikarz Arakawa
również wybiera się do Hinamizawy. Sprzeczne teorie co do tego, co zaszło tam
dwadzieścia lat temu, niewyjaśnione odizolowanie wioski na ten czas i liczne
legendy o klątwie czcigodnego Oyashiro zachęcają go do zbadania całej sprawy. Drogi
jego i młodych ludzi przetną się w opuszczonej, wymarłej mieścinie, gdzie
jedynie deszcz wydaje jakiś odgłos. Deszcz i ten tajemniczy dźwięk jednego
kroku za dużo, słyszanego gdzieś za plecami. Na bohaterów czeka noc, która może
obudzić demony…
Siłą „Gdy zapłaczą cykady” od
samego początku były dwie rzeczy: klimat i tajemnice. Ten pierwszy opierał się
na połączeniu opowieści o słodkich, uroczych bohaterach żyjących w cichej,
sympatycznej wiosce, z mrocznym ni to thrillerem, ni horrorem o klątwie,
niewyjaśnionych od lat zgonach, morderstwach i sekretach skrywanych przez
mieszkańców. W drugim przypadku wspomniane właśnie sekrety i tajemnice,
napędzały akcję, podsycały ciekawość czytelników i stały się podstawą wielu
teorii, to obalanych, to znów przywracanych tak, że odbiorcy nie mieli już pojęci
do czego to wszystko prowadzi. Ale skoro wszystkie odpowiedzi padły już a
piętnastym tomie, co do zaoferowania ma najnowszy, siedemnasty?
Cóż, mogę śmiało powiedzieć, że
klimat. Ten mroczny, duszny, niepewny klimat pierwowzoru. Nie ma tu co prawda
miejsca na ten urok i słodycz pierwszych tomów cyklu, ale chyba nikt na to nie
liczył? A nawet jeśli, poprzednia część z pewnością zapewniła mu tych elementów
aż w nadmiarze. Co się zaś tyczy tajemnic, te też się pojawiają, ale nie chcę
Wam tu niczego zdradzać. Mangi takie, jak „Cykady” najlepiej czytać bez żadnych
oczekiwań i znajomości czegokolwiek. Ja tak właśnie sięgnąłem po pierwszy tom,
wiedząc jedynie, że to rzecz już kultowa i ceniona i dzięki temu wciąż i wciąż
dawałem się zaskakiwać.
A czy zaskoczył mnie ten tom?
Trochę tak. Na pewno tym, w jak dobrym stylu wrócił do korzeni i godnie podjął
temat. I na pewno byłem przyjemnie zaskoczony nową szatą graficzną. Ilustracje
są mroczniejsze i bardziej dopracowane, a zarazem zachowały charakter, do
jakiego zostaliśmy przyzwyczajeni, łącznie z tą cartoonową nutą, która zawsze
stanowiła przyjemny dysonans. Kto więc pokochał „Cykady” koniecznie powinien
poznać także tą część (nowi czytelnicy też będą dobrze się bawić, ale nie
wyłapią oni wszystkich smaczków) – na pewno będzie usatysfakcjonowany.
A ja dziękuję wydawnictwu Waneko z
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz